Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Samoa

Samoa

Samoa

UROKLIWY archipelag Samoa, oblany błękitnymi, ciepłymi wodami Pacyfiku, leży mniej więcej w połowie drogi między Hawajami a Nową Zelandią. Jest pochodzenia wulkanicznego. W tutejszym krajobrazie dominują spowite chmurami szczyty gór, gęste lasy tropikalne oraz plaże okolone palmami. Połyskliwe laguny pulsują życiem: są siedliskiem około 200 gatunków koralowców i 900 gatunków ryb. Nic dziwnego, że pierwsi europejscy misjonarze uznali te pachnące uroczynem czerwonym wyspy za jedne z najpiękniejszych na południowym Pacyfiku.

Za najdawniejszych osiedleńców na archipelagu Samoa uważany jest lud zwany Lapita *. Ci nieustraszeni odkrywcy i niezrównani nawigatorzy przybyli tutaj mniej więcej tysiąc lat p.n.e., zapewne z południowo-wschodniej Azji. Przypłynęli w dużych dwukadłubowych łodziach. Wykorzystując wiatry oraz prądy morskie, przemierzali rozleglejsze obszary oceanu niż jakikolwiek lud przed nimi. Śmiało zapuszczali się w bezkresny Pacyfik i w jego południowej części odkryli mały archipelag, który nazwali Samoa.

W następnych stuleciach ich potomkowie podejmowali dalsze wyprawy: dotarli do wyspy Tahiti leżącej na wschodzie, później do Hawajów na północy, Nowej Zelandii na południowym zachodzie i Wyspy Wielkanocnej na południowym wschodzie. Wyznaczony przez te wyspy ogromny obszar, kształtem przypominający trójkąt, nosi obecnie nazwę Polinezji, co po grecku znaczy „wiele wysp”. A zatem kolebką Polinezyjczyków — rdzennych mieszkańców tego regionu — jest właśnie archipelag Samoa.

Również w dzisiejszych czasach odważni Samoańczycy zapragnęli lepszego życia i wyruszyli na śmiałą „wyprawę odkrywczą”. Nie chodziło jednak o dotarcie do nowych lądów, lecz o wydostanie się z duchowych ciemności — o znalezienie religii cieszącej się uznaniem prawdziwego Boga, Jehowy (Jana 4:23).

Przedstawiamy tutaj historię Świadków Jehowy w Samoa *, Samoa Amerykańskim i Tokelau. Samoa (które wcześniej nosiło nazwę Samoa Zachodnie) w roku 1962 uzyskało niepodległość, a Samoa Amerykańskie to terytorium zamorskie USA. Zatem archipelag Samoa dzieli się na dwie części: Samoa i Samoa Amerykańskie.

PIERWSZE PROMYKI DUCHOWEGO ŚWIATŁA

Po raz pierwszy dobra nowina o Królestwie Bożym dotarła do Samoa w roku 1931. Pewien głosiciel rozpowszechnił tam ponad 470 książek i broszur. Był nim prawdopodobnie Sydney Shepherd, gorliwy Świadek, o którym wiadomo, że w tym okresie działał na wyspach Polinezji.

Siedem lat później orędzie o Królestwie dotarło do mieszkańców Samoa Amerykańskiego, gdy na wyspie Tutuila na krótko zatrzymał się Joseph F. Rutherford z nowojorskiego Biura Głównego Świadków Jehowy. Przybył tutaj drogą morską, płynąc z Australii do Stanów Zjednoczonych. W portowym mieście Pago Pago z grupą towarzyszących mu osób rozpowszechnił pewną ilość publikacji biblijnych.

Po kolejnych dwóch latach, w roku 1940, do Samoa Amerykańskiego zawitał Harold Gill, pełniący wówczas służbę pionierską na archipelagach Pacyfiku. Przywiózł ze sobą 3500 egzemplarzy broszury Gdzie są umarli?, pierwszej publikacji Świadków Jehowy przetłumaczonej na samoański *.

Następnie Harold popłynął łodzią na wyspę Upolu, należącą do Samoa. Podróż trwała jakieś osiem, może dziesięć godzin. Oto jego relacja: „Wieść o mnie musiała już tam dotrzeć, bo gdy przybyłem na miejsce, policjant zabronił mi zejść na ląd. Wyjąłem paszport i pokazałem dość pompatycznie brzmiącą notę wstępną, w której zwrócono się do urzędników, by okazicielowi tego dokumentu — poddanemu Korony Brytyjskiej — ‚nie stawiali żadnych przeszkód, umożliwili swobodne poruszanie się oraz zapewnili wszelką pomoc i ochronę’. Policjant odesłał mnie do gubernatora, a ten pozwolił mi pozostać na wyspie do czasu przybycia następnej łodzi, to znaczy pięć dni. Wynająłem rower i gdzie tylko zdołałem dojechać, zostawiałem broszury”.

Taki był początek głoszenia dobrej nowiny Samoańczykom. Niestety, Harold musiał wracać do Australii. Jedną z zostawionych przez niego broszur przeczytał urzędnik Pele Fuaiupolu *. Biblijne orędzie trafiło mu do serca. Było jak zasiane ziarno — żeby mogło wykiełkować, potrzebne były kolejne wizyty Świadków (1 Kor. 3:6).

Dwanaście lat później, w roku 1952, do Apii (stolicy Samoa, położonej na wyspie Upolu) przyjechał John Croxford z Wielkiej Brytanii. Zatrudnił się w biurze, w którym pracował Pele. John był człowiekiem przyjaźnie usposobionym i z zapałem głosił prawdę biblijną. Dostrzegłszy, że Pele interesuje się Biblią, postanowił odwiedzić go w domu. Pele tak opisał tę wizytę: „Dyskusja skończyła się dopiero w niedzielę nad ranem. Zadałem mu mnóstwo pytań, a on odpowiadał mi wersetami z Biblii. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to jest prawda, której szukałem”. Jeszcze tego samego roku Pele i jego żona Ailua oddali swe życie Jehowie i przyjęli chrzest, stając się pierwszymi Świadkami pochodzenia samoańskiego.

Pele wiedział, że za porzucenie religii przodków zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Dlatego pilnie studiował Biblię i żarliwie modlił się do Jehowy o pomoc. I rzeczywiście, wkrótce wielki wódz, patriarcha rodu, zwołał zebranie w Faleasiu, dużej nadbrzeżnej miejscowości, z której pochodził Pele (20 kilometrów na zachód od Apii). Oprócz Pelego wezwał jeszcze jednego krewnego, który zainteresował się prawdą biblijną. Gdy przybyli, czekała na nich spora gromada wrogo nastawionych osób: wielki wódz (który przewodniczył temu zgromadzeniu), sześciu innych wodzów, trzech mistrzów oracji, dziesięciu pastorów, dwóch katechetów oraz inni krewni — mężczyźni i kobiety w starszym wieku.

„Potępili nas i przeklęli za ściągnięcie niesławy na rodzinę i sprofanowanie religii przodków” — wspominał Pele. Następnie wielki wódz otworzył dyskusję, która przeciągnęła się do czwartej nad ranem.

„Niektórzy krzyczeli: ‚Zamknij tę Biblię! Odłóż ją!’, ale ja nie uległem i na wszystkie pytania odpowiadałem cytatami biblijnymi, obalając ich zarzuty. W końcu zwiesili głowy i zamilkli. Wtedy wielki wódz słabym głosem oznajmił: ‚Wygrałeś, Pele’.

Odpowiedziałem: ‚Wybacz, wodzu; to nie ja wygrałem. Tej nocy usłyszeliście orędzie o Królestwie. Mam wielką nadzieję, że dacie mu posłuch’”.

Ponieważ Pele pokornie polegał na Jehowie i Jego Słowie, zasiane na Upolu nasiona prawdy zaczęły wypuszczać korzenie.

PIERWSZE ZEBRANIA

Wieść o nowej religii Pelego szybko rozeszła się wśród zżytych ze sobą mieszkańców wyspy. Niektórzy — jak Ateńczycy z I wieku, którym dobrą nowinę przyniósł apostoł Paweł — byli zaciekawieni tą „nową nauką” i chcieli się dowiedzieć czegoś więcej (Dzieje 17:19, 20). Pewien młody człowiek, Maatusi Leauanae, usłyszał, że sympatycy nowej religii spotykają się co tydzień w mieszkaniu lekarza w obrębie zabudowań szpitala, więc postanowił tam pójść. Jednak przy bramie opanowała go taka trema, że zawrócił, chcąc się wycofać. Na szczęście zjawił się brat John Croxford i zaprosił go do środka. Tego wieczoru w niewielkim gronie omawiano Biblię na podstawie książki „Niech Bóg będzie prawdziwy”. Maatusiemu bardzo spodobało się to spotkanie i odtąd zaczął bywać na kolejnych. Początkowo przychodził nieregularnie, ale prawda stopniowo zakorzeniała się w jego sercu i w roku 1956 zgłosił się do chrztu.

Ludzie przychodzący na zebrania szybko uświadamiali sobie, jak ważne jest dzielenie się wiedzą biblijną z innymi. Pięć miesięcy po przyjeździe brata Croxforda do Apii już dziesięć osób wyruszało z nim do służby kaznodziejskiej. Cztery miesiące później ich liczba wzrosła do dziewiętnastu. Nowi głosiciele przekazywali zdobyte wiadomości przyjaciołom i krewnym, a to przynosiło rezultaty.

Pewien początkujący głosiciel zainteresował prawdą biblijną swego kuzyna Sauvao Toetu, mieszkającego w Faleasiu. Sauvao i jego szwagier Finau Feomaia zaczęli przychodzić na zebrania i przyprowadzać na nie swoich najbliższych, a z biegiem czasu obaj przyłączyli się do ludu Jehowy.

Ważną datą w rozwoju religii prawdziwej był dla Samoa styczeń 1953 roku. Na zebrania przychodziło już wtedy około 40 osób, więc decyzją australijskiego Biura Oddziału powstał w Apii zbór — pierwszy zbór na archipelagu Samoa. Kiedy później John Croxford powrócił do Wielkiej Brytanii, nadzór nad nowym zborem powierzono niedawno ochrzczonemu bratu Pelemu. Głosiciele byli odważni i gorliwi, ale brakowało im duchowej dojrzałości i doświadczenia. Wielu musiało się jeszcze sporo nauczyć, by orędzie o Królestwie przedstawiać w sposób bardziej interesujący i taktowny (Kol. 4:6). Inni potrzebowali pomocy w wypracowywaniu cech chrześcijańskich (Efez. 4:22-24). Na szczęście nie musieli na nią długo czekać (Efez. 4:8, 11-16).

POMOC ZZA OCEANU

W maju 1953 roku z Australii przyjechali pionierzy, by wesprzeć apijski zbór — małżeństwo Olive (Dolly) i Ronald Sellarsowie. Oto relacja Rona: „Bracia z australijskiego Biura Oddziału na jakiś czas utracili kontakt ze zborem w Apii i niepokoili się o los tamtejszych współwyznawców. A ponieważ zgłosiliśmy gotowość usługiwania na wyspach pacyficznych, skierowano nas jako pionierów specjalnych do Samoa, gdzie mieliśmy współpracować z nowo powstałym apijskim zborem”.

Lecąc do Samoa hydroplanem, Dolly i Ron przygotowywali się na trudności, jakich można się spodziewać w dalekim kraju. Ron opowiada: „Czekała nas niespodzianka. Wyspę pokrywała bujna roślinność tropikalna. Znaleźliśmy się wśród pogodnych, uśmiechniętych ludzi. Wyglądali na silnych i zdrowych. Kryte strzechą chaty nie miały ścian, a w środku widać było schludne koralowe posadzki. Wokół bawiły się dzieci. Nikt się nie śpieszył ani nie spoglądał nerwowo na zegarek. Można było odnieść wrażenie, że trafiliśmy do raju”.

Sellarsowie zamieszkali u rodziny Pelego Fuaiupolu i niezwłocznie wzięli się do pracy. Ron wspomina: „Prawie co wieczór spotykałem się z braćmi i odpowiadałem na ich liczne pytania. Wkrótce zorientowałem się, że chociaż znają podstawowe nauki biblijne, będą jeszcze musieli dokonać wielu zmian, by sprostać wymaganiom Bożym. Żeby ich wesprzeć w tym trudnym okresie, Dolly i ja okazywaliśmy im wyjątkowo dużo cierpliwości i miłości”. Niestety, nie wszyscy chcieli dostosować się do zasad biblijnych — niektórzy stopniowo oddalili się od zboru. Ale inni z pokorą przyjęli rady i skorzystali ze szkolenia. Z biegiem czasu poczynili postępy duchowe, więc w rezultacie zbór oczyścił się i umocnił.

Sellarsowie zaprawiali też braci do służby kaznodziejskiej. Przed ich przyjazdem głosiciele na ogół ograniczali się do nieoficjalnych rozmów o Biblii z przyjaciółmi i sąsiadami. Dopiero odkąd zaczęli z Sellarsami wyruszać do służby od domu do domu, przekonali się, ilu ludzi łaknie dobrej nowiny. Ron opowiada: „Raz zaprosił nas wódz pewnej wsi. Chciał, żebyśmy mu wyjaśnili, czym jest Królestwo Boże. Po poczęstunku wywiązała się ożywiona rozmowa, która po niecałej godzinie przerodziła się w publiczny wykład biblijny, bo choć wcale o to nie zabiegaliśmy, zeszło się prawie 50 osób!”. Nieraz zdarzało się, że głosiciel studiował z dwiema lub trzema osobami, a obecnych było jeszcze od 10 do 40 obserwatorów, zaintrygowanych działalnością Świadków Jehowy.

Ta wzmożona aktywność nie uszła uwagi kleru chrześcijaństwa. Kiedy władze odmówiły Sellarsom przedłużenia dokumentów zezwalających na pobyt, Ron zwrócił się do wysokiego komisarza z prośbą o wyjaśnienie. Oto streszczenie tej rozmowy: „Komisarz odrzekł, że grupa duchownych wniosła do władz skargę w związku z naszą działalnością ewangelizacyjną. Powiedział, że pozwoli nam na dalszy pobyt, ale musimy obiecać, że przestaniemy pomagać zborowi w pracy kaznodziejskiej. Nie zgodziłem się. Podkreśliłem, że nikt nie zdoła zahamować dzieła Bożego i że powinien głęboko to przemyśleć. Śmiejąc się, odparł: ‚Zobaczymy, co będzie po waszym wyjeździe!’”.

Od tego czasu urzędnicy pilnowali, by cudzoziemscy Świadkowie nie przyjeżdżali do Samoa. A jednak w roku 1953 Teodorowi Jaraczowi, który wówczas usługiwał w australijskim Biurze Oddziału, a obecnie jest członkiem Ciała Kierowniczego, udało się dyskretnie odwiedzić Samoa i dodać otuchy miejscowemu zborowi. „Poczuliśmy przypływ nowych sił i upewniliśmy się, że podążamy we właściwym kierunku” — wspomina Ron.

Niedługo potem wizy Dolly i Rona utraciły ważność. Sellarsowie przeprowadzili się do Samoa Amerykańskiego. Ich pobyt w Samoa trwał zaledwie osiem miesięcy, ale przez ten czas zbór ugruntował się i umocnił. Wkrótce — bez wiedzy lokalnych władz — ich miejsce zajęli inni cudzoziemscy Świadkowie.

ROZWÓJ DZIAŁALNOŚCI EWANGELIZACYJNEJ W APII

W maju 1954 roku przybył do Apii 23-letni Richard Jenkins — niedawno ochrzczony, pełen entuzjazmu Australijczyk. Opowiada on: „Przed wyjazdem z Australii doradzono mi, żebym nie spotykał się z miejscowymi braćmi, dopóki nie znajdę sobie stałego zatrudnienia. Jednak po upływie paru miesięcy bardzo doskwierała mi samotność i czułem, że wyraźnie osłabłem duchowo, więc po cichu nawiązałem kontakt z Pelem Fuaiupolu”. Żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń, spotkali się pod osłoną nocy.

Richard kontynuuje: „Pele postanowił nie używać mojego prawdziwego imienia, bo gdyby władze zorientowały się, że należę do zboru, mogłyby wydalić mnie z kraju. Dlatego nadał mi imię swojego niedawno urodzonego synka, Uitinese. Było to angielskie słowo ‚witness’ („świadek”) w samoańskim wydaniu. Bracia z Samoa mówią tak na mnie do dzisiaj”.

Ukrywając się pod tym pseudonimem, Richard utrzymywał potajemne kontakty ze współwyznawcami. Zaczął również nieoficjalnie głosić dobrą nowinę i prowadzić studia biblijne — między innymi z pewnym młodym człowiekiem, inspektorem sanitarnym Mufaulu Galuvao, który później został członkiem samoańskiego Komitetu Oddziału. Dzięki pomocy Richarda prawdę biblijną poznał też Falema‘a Tuipoloa oraz kilkoro jego krewnych.

Innym młodym mężczyzną, któremu Richard pomógł stać się sługą Jehowy, był Siemu Taase, niegdyś przywódca gangu złodziei. Zanim jednak Siemu zdołał zrobić wyraźne postępy duchowe, trafił do więzienia za wcześniej popełnione przestępstwa. Niezrażony tym Richard wystarał się u strażnika o odpowiednie zezwolenie, by dalej studiować z Siemu Biblię. Spotykali się pod cienistym drzewem mangowym, rosnącym niespełna 100 metrów od murów więziennych. Z biegiem czasu przyłączyło się do nich kilku innych więźniów.

„Chociaż nikt nas nie pilnował”, wspomina Richard, „żaden z więźniów nie próbował zbiec, a później niektórzy opowiedzieli się po stronie prawdy”. Jakiś czas po wyjściu na wolność Siemu zaczął usługiwać jako starszy.

W roku 1955 Richard ożenił się z Glorią Green, pionierką z Australii. Spędzili w Samoa jeszcze 15 lat i w tym okresie pomogli zostać Świadkami Jehowy 35 osobom. Obecnie mieszkają w Brisbane w Australii i należą do zboru samoańskojęzycznego, w którym Richard usługuje jako starszy.

Do grona osób, które kładły podwaliny pod działalność Świadków Jehowy w Samoa, należy też inne małżeństwo z Australii — Marjorie (Girlie) i William (Bill) Mossowie. Bill, praktycznie myślący chrześcijański starszy, oraz Girlie, pionierka z 24-letnim stażem, zjawili się w Apii w roku 1956. Apijski zbór liczył wówczas 28 głosicieli, a ponadto w Apii i w Faleasiu istniały grupy studium książki. Przez dziewięć lat Girlie i Bill niestrudzenie współpracowali z miejscowymi braćmi. Kiedy w roku 1965 stan zdrowia Girlie zmusił Mossów do powrotu do Australii, grupa w Faleasiu była już odrębnym zborem.

W tamtym okresie misjonarze ubiegający się o zezwolenie na pobyt w Samoa bardzo często spotykali się z odmową. Urzędnicy państwowi oraz duchowni najprawdopodobniej mieli nadzieję, że religia Świadków Jehowy po prostu przestanie tu istnieć. Tymczasem sprawy potoczyły się zupełnie inaczej: Świadkowie rośli w liczbę, byli gorliwi i energicznie działali. Nie ulegało wątpliwości, że zamierzają pozostać na stałe!

ROZWÓJ DZIAŁALNOŚCI EWANGELIZACYJNEJ W SAMOA AMERYKAŃSKIM

Sellarsowie liczyli się z koniecznością powrotu do Australii, ale zanim w roku 1954 ich wizy pobytowe straciły ważność, Ron podjął starania o uzyskanie prawa pobytu w Samoa Amerykańskim. Oto jego relacja: „Kiedy udałem się do prokuratora generalnego Samoa Amerykańskiego i powiadomiłem go, że rząd Samoa odmówił nam przedłużenia wiz, uzasadniając to względami natury religijnej, prokurator tak skomentował tę decyzję: ‚Panie Sellars, Samoa Amerykańskie każdemu gwarantuje wolność religijną i osobiście dopilnuję, żeby pan otrzymał wizę’”.

Dnia 5 stycznia 1954 roku Dolly i Ron przybyli do Pago Pago, stolicy Samoa Amerykańskiego. Prokurator generalny postawił pewien warunek: Ron będzie się regularnie zgłaszać u niego w biurze. Miało to służyć lepszemu poznaniu Świadków Jehowy. Rezultatem wizyt Rona było kilka ciekawych rozmów na tematy religijne.

Jeszcze w tym samym miesiącu Dolly i Ron zostali zaproszeni do prokuratora na obiad. Oprócz nich był tam miejscowy ksiądz katolicki oraz pastor z Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego, toteż wywiązała się ożywiona dyskusja biblijna. Ron wspomina: „Gdy przyjęcie miało się ku końcowi, prokurator podziękował gościom za przybycie i dodał: ‚Cóż, myślę, że w dzisiejszej dyskusji odnieśli zwycięstwo państwo Sellarsowie’. Wkrótce otrzymaliśmy zgodę na pobyt stały. Kiedy później prokurator poinformował nas, że władze Samoa Amerykańskiego skłonne są przyjąć większą liczbę naszych misjonarzy, niezwłocznie powiadomiłem o tym australijskie Biuro Oddziału”.

Pierwszym mieszkańcem Samoa Amerykańskiego, który oddał swe życie Jehowie, był 19-letni Ualesi (Wallace) Pedro, pochodzący z Tokelau. W roku 1952 do jego starszego brata przyjechała krewna, Lydia Pedro, pionierka specjalna pełniąca służbę na Fidżi. Zostawiła mu podręcznik „Niech Bóg będzie prawdziwy”. Kilkunastoletni Wallace zobaczył tę książkę u brata i uważnie ją przeczytał.

W roku 1954 z rodziną Pedrów zapoznali się Sellarsowie. Najpierw studiowali Biblię ze starszym rodzeństwem Wallace’a, bratem i siostrą. Wallace wierzył w Jehowę Boga, nie miał jednak zaufania do religii, dlatego zachowywał ostrożność i początkowo nie brał udziału w spotkaniach z Sellarsami. Jednak po jakimś czasie nabrał przekonania, że Świadkowie Jehowy głoszą prawdę. Zaczął regularnie uczęszczać na zebrania urządzane w Fagatogo, zrobił szybkie postępy i 30 kwietnia 1955 roku został ochrzczony w Pago Pago.

W styczniu 1955 roku, czyli w rok po przyjeździe Dolly i Rona, z zebrań odbywających się w domu pionierskim w Fagatogo korzystało już siedem osób. Mebli było tam niewiele, więc wszyscy siedzieli na podłodze. Wkrótce trzy osoby zaczęły wyruszać z Sellarsami do służby kaznodziejskiej. Ten skromny początek stanowił zapowiedź szybkiego rozwoju, który niebawem miał nastąpić.

PRZYJAZD ABSOLWENTÓW GILEAD

Dnia 4 lutego 1955 roku do Samoa Amerykańskiego przybyło ze Stanów Zjednoczonych czworo misjonarzy: Frances i Paul Evansowie oraz Patricia i Gordon Scottowie. Te dwa małżeństwa zamieszkały w domu misjonarskim w Fagatogo, z którego rozciągał się widok na tętniącą życiem okolicę. W tymże roku Pago Pago odwiedził nadzorca obwodu Leonard (Len) Helberg. Przytaczamy tu fragment jego zapisków:

„Domem misjonarskim nazywano dość obszerny lokal nad staroświeckim sklepem wielobranżowym. Niedaleko płynęła rzeczka, a na jej przeciwległym brzegu stał bar, gdzie marynarze spędzali wolne wieczory. W barze i na ulicy dochodziło nieraz do bijatyk, więc gdy spokój publiczny był zagrożony, do akcji wkraczał miejscowy szef policji, mężczyzna niski i krępy. Z cygarem w zębach wchodził pomiędzy zwaśnionych i ciosami pięści zaprowadzał porządek. Z pobliskiego kościoła dolatywały strzępy kazań księdza, straszącego ludzi ogniem piekielnym. Raz w miesiącu, w dniu wypłaty, mogliśmy z frontowej werandy obserwować istne oblężenie banku. Z całej wyspy ściągali wtedy misjonarze różnych wyznań. Gorączkowo przeciskali się przez tłum, starając się zebrać dziesięciny, zanim wierni zdążą wydać pieniądze”.

W tych okolicach znalazło się sporo osób żywo zainteresowanych orędziem biblijnym. Len opowiada: „Jeden z misjonarzy zaczynał służbę już o szóstej rano w pobliskim zakładzie fryzjerskim, o tej porze jeszcze zamkniętym. Studiował Biblię z jego właścicielem. Potem szedł po chleb na śniadanie, a przy okazji studiował z piekarzem. Później na placu miejskim studiował z grupą więźniów z miejscowego więzienia”. Pod koniec roku misjonarze prowadzili już około 60 studiów biblijnych, w których uczestniczyło przeszło 200 osób.

„DZISIAJ WIECZOREM FILM — WSTĘP WOLNY!

W rozbudzeniu zainteresowania prawdą biblijną dużą rolę odegrał film Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu *. Był to pierwszy film nakręcony przez Świadków Jehowy, gdyby nie liczyć wyprodukowanej blisko 40 lat wcześniej „Fotodramy stworzenia”. W filmie ukazano głoszenie dobrej nowiny po całym świecie, a także zakrojoną na wielką skalę działalność wydawniczą oraz strukturę organizacyjną Świadków Jehowy. Podczas czterotygodniowego pobytu w Samoa Amerykańskim w roku 1955 Len wyświetlił ten film 15 razy. Obejrzało go wtedy w sumie 3227 osób, a więc średnio na każdej projekcji było po 215 widzów.

Len wspomina: „O projekcji informowaliśmy wcześniej — przejeżdżaliśmy przez okoliczne wsie i każdej napotkanej osobie udostępnialiśmy ulotkę z informacją, przy czym gromkim głosem oznajmialiśmy: ‚Dzisiaj wieczorem film — wstęp wolny!’. I wymienialiśmy nazwę miejscowości, w której zostanie wyświetlony”.

Film ten wywierał na widzach szczególne wrażenie. Po każdym pokazie ludzie chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o Świadkach Jehowy i ich wierzeniach. Zainteresowani często nie czekali na wizytę, lecz sami zgłaszali się do misjonarzy, toteż w domu misjonarskim w tym samym czasie w różnych pomieszczeniach prowadzono kilka studiów. Gdy jedni odchodzili, zjawiali się następni. Ron Sellars opowiada: „Jeszcze po wielu latach ludzie kojarzyli Świadków Jehowy z przepiękną treścią obejrzanego filmu”.

POZYSKANIE SERC — OWOC WYTRWAŁEJ SŁUŻBY

Dwa miesiące po wizycie Lena Helberga powstał zbór w Fagatogo — pierwszy zbór Świadków Jehowy w Samoa Amerykańskim. W ciągu roku liczba głosicieli zwiększyła się z 14 do 22. Mniej więcej w tym czasie do rosnącego grona miejscowych głosicieli dołączyli pionierzy specjalni z Australii, Shirley i Fred Wegenerowie. Obecnie Fred jest członkiem samoańskiego Komitetu Kraju.

Tamci głosiciele, pionierzy i misjonarze naprawdę ‛pałali duchem’ (Rzym. 12:11). Len opowiada: „Dzięki wytrwałości głosicieli oraz istniejącemu tu dużemu zainteresowaniu tematyką biblijną do połowy lat sześćdziesiątych w każdym domu w Fagatogo ktoś z domowników wcześniej lub później studiował Biblię. W tamtym okresie co najmniej raz w miesiącu odwiedzaliśmy każdy dom na wyspie”.

W rezultacie miejscowa ludność była obeznana z wieloma zagadnieniami biblijnymi. Len opowiada: „Przeciętny Samoańczyk dobrze wiedział, że ludzie mają żyć wiecznie na ziemi, że nie istnieje ogniste piekło oraz że zmarli są pozbawieni świadomości. Tych podstawowych prawd Samoańczycy nauczyli się nie w swoich kościołach, lecz od Świadków Jehowy. Był to wynik prowadzenia z nimi osobistych rozmów i odczytywania im wersetów z ich własnych Biblii”.

Niestety, ze względu na więzi religijne i rodzinne większość Samoańczyków nie wprowadziła tej wiedzy w czyn. Ponadto sporo osób nie miało ochoty dostosowywać się do wzniosłych norm moralnych obowiązujących prawdziwych chrześcijan. Woleli prowadzić rozwiązłe życie, tolerowane przez miejscowe kościoły. Ale znaleźli się też ludzie prostolinijni, którzy docenili wartość prawd biblijnych — przypominali wędrownego kupca z przypowieści Jezusa, który poznał się na drogocennej perle. Wiele takich szlachetnych osób śmiało opowiedziało się po stronie prawdy (Mat. 13:45, 46).

JAK W SAMOA GŁOSI SIĘ DOBRĄ NOWINĘ

Caroline Pedro z Kanady, pionierka, która od roku 1960 jest żoną Wallace’a Pedro, opowiada: „W tamtych latach służba kaznodziejska sprawiała nam wyjątkowo dużo radości. Niemal w każdym domu spotykaliśmy kogoś, kto chciał porozmawiać o Biblii. Łatwo było zakładać studia biblijne i często uczestniczyły w nich całe rodziny.

„Niezapomnianych wrażeń dostarczało głoszenie dobrej nowiny w trudno dostępnych miejscowościach. Towarzyszyła nam zwykle grupka wiejskich dzieci, które uważnie przysłuchiwały się naszemu orędziu, a potem biegły uprzedzić mieszkańców następnego domu. Informowały, o czym będziemy mówić, a nawet na jakie wersety się powołamy! Więc żeby za nas wszystkiego nie powiedziały, zawsze mieliśmy przygotowanych kilka wstępów”.

Pełniąc służbę kaznodziejską, bracia zwracali baczną uwagę na przykładne zachowanie się i przestrzeganie etykiety (1 Kor. 9:20-23). Charles Pritchard, były misjonarz, a obecnie członek nowozelandzkiego Komitetu Oddziału, wyjaśnia: „Ze względu na tropikalny upał wiejskie domy (fale) nie mają ścian, toteż łatwo zobaczyć, czy ktoś jest w środku. Ale ponieważ zaczynanie rozmowy na stojąco albo przed oficjalnym przywitaniem gości przez kogoś z domowników stanowiłoby szczyt złych manier, podchodziliśmy do domu i w milczeniu czekaliśmy, aż ktoś nas zauważy. Domownik przynosił czystą matę, którą kładł na posadzce. Wtedy należało zdjąć buty, wejść i usiąść po turecku na rozłożonej macie”. Wielu misjonarzom trudno było przez dłuższy czas usiedzieć w tej niewygodnej pozycji. Na szczęście miejscowy zwyczaj zezwalał rozprostować nogi. Dla przyzwoitości nakrywało się je matą, gdyż nienakryte stopy zwrócone w kierunku gospodarza to na wyspach Samoa wielki afront.

„Domownicy oficjalnie się z nami witali i podkreślali, jaki to dla nich zaszczyt, że zaszliśmy z biblijnym orędziem w ich skromne progi” — opowiada John Rhodes, który w Samoa i Samoa Amerykańskim był misjonarzem przez 20 lat. „Następnie rozmowa schodziła na sprawy osobiste — pytali, skąd jesteśmy, czy mamy dzieci, gdzie mieszkają nasi krewni”.

Jego żona, Helen, dodaje: „Zwracaliśmy się do domowników bardzo uprzejmie, w sposób zwykle zarezerwowany na specjalne okazje. Starannie dobrane słowa wyrażały szacunek dla domowników i dodawały powagi biblijnemu orędziu”.

Caroline Pedro wspomina: „Stosując takie wstępy, lepiej poznaliśmy poszczególnych ludzi oraz ich krewnych, a oni nas. Dzięki temu łatwiej nam było zaspokajać ich potrzeby duchowe”.

Po takim powitaniu głosiciele przedstawiali dobrą nowinę. „Zgodnie ze zwyczajem domownicy słuchali nas dopóty, dopóki nie skończyliśmy” — opowiada były misjonarz Robert Boies. „Później w skrócie powtarzali nasze słowa na dowód, że nie lekceważą głoszonego przez nas orędzia”.

Ponieważ ludzie byli dość dobrze zaznajomieni z Pismem Świętym, często wywiązywały się długie dyskusje. „Dzięki tym rozmowom głębiej przemyślałam wiele zagadnień biblijnych” — mówi Caroline Pedro. Większość domowników chętnie przyjmowała nasze publikacje. Stopniowo głosiciele nauczyli się rozróżniać, kto chce tylko zaspokoić ciekawość, a kto szczerze interesuje się sprawami duchowymi.

Sporo świeżo zainteresowanych osób przychodzących na zebrania garnęło się do służby kaznodziejskiej. John Rhodes wyjaśnia: „Samoańczycy mają naturalną skłonność do oratorstwa i wiele osób, które niedawno zapoznały się z orędziem biblijnym, z przekonaniem rozmawiało o swojej wierze, nie zważając na brak odpowiedniego przygotowania. Zachęcaliśmy ich, żeby zamiast polegać na własnych umiejętnościach oratorskich, korzystali raczej ze wskazówek zamieszczanych na łamach naszych publikacji i przekonywali swych rozmówców argumentami z Biblii”. Dzięki takim zachętom wielu stało się wykwalifikowanymi nauczycielami słowa Bożego.

WPŁYW PUBLIKACJI W JĘZYKU SAMOAŃSKIM

Nie wszyscy Samoańczycy mówią płynnie po angielsku. Żeby prawda biblijna mogła trafić do serc tych, którzy nie znali dobrze angielskiego, w roku 1954 Pele Fuaiupolu przetłumaczył na samoański cztery traktaty. Brat Pele stał się głównym tłumaczem naszej literatury na język samoański i wykonywał tę pracę przez długie lata. Często przy świetle lampy naftowej do późnej nocy przepisywał teksty tłumaczeń na starej maszynie.

Oprócz obowiązków tłumacza Pele miał wiele innych zajęć: troszczył się o żonę i ośmioro dzieci, nadzorował działalność zboru oraz przez pięć i pół dnia w tygodniu przeprowadzał inspekcje plantacji kakaowców na różnych wyspach. Len Helberg wspomina: „Przez te wszystkie lata niestrudzonej służby Pele nigdy nie zabiegał o uznanie ani pochwały. Wprost przeciwnie, był naprawdę wdzięczny, że Jehowa chce się nim posługiwać. Jego lojalność, pokora i gorliwość w dziele Bożym czyniły go kimś wyjątkowym, podziwianym i kochanym przez nas wszystkich”.

W roku 1955 rozpowszechniono 16 000 egzemplarzy samoańskiego tłumaczenia 32-stronicowej broszury „Ta dobra nowina o Królestwie”. Broszura była napisana prostym językiem i w przystępny sposób przedstawiała podstawowe nauki biblijne, dzięki czemu stanowiła doskonałe narzędzie do zakładania i prowadzenia domowych studiów biblijnych. Richard Jenkins wspomina: „Po parokrotnym przestudiowaniu tej pozycji zainteresowany był przygotowany do przyjęcia chrztu. Bardzo ją sobie ceniliśmy!”. Wkrótce przetłumaczono na samoański kilka innych broszur.

Pierwsza Strażnica po samoańsku ukazała się w roku 1958. Została zszyta z odbitek powielaczowych przez Freda Wegenera, zawodowego drukarza. Później Strażnicę dla Samoa drukowano w USA, a następnie w Australii. Na jej łamach zostały też opublikowane w comiesięcznych odcinkach tłumaczenia innych pozycji wydanych przez Świadków Jehowy. Pierwsze książki po samoańsku zaczęły wychodzić na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Okazały się cenną pomocą w działalności ewangelizacyjnej.

Dużym powodzeniem wśród Samoańczyków cieszyły się wówczas nasze oprawne podręczniki. Kiedy w roku 1955 w Samoa Amerykańskim rozpowszechniano książkę Możesz przeżyć Armagedon i wejść do Bożego Nowego Świata, została ona przyjęta w większości domów. „Chociaż ludzie czytali Pismo Święte, na ogół nic nie wiedzieli o Armagedonie” — wyjaśnia Wallace Pedro. „Ale gdy już treść nowej książki stała się znana, to nieraz na nasz widok wiejskie dzieci wołały: ‚Idzie Armagedon!’. Zdarzało się nawet, że rodzice dawali dziecku na imię Armagedon”.

W roku 1972 żywą reakcję wywołało opublikowanie w języku samoańskim książki Prawda, która prowadzi do życia wiecznego. Początkowo podręcznik ten rozchodził się w rekordowych ilościach — średnio każdy misjonarz rozpowszechniał miesięcznie po dwa kartony albo i więcej. Jak wspomina Fred Wegener, „ludzie podchodzili do nas na rynku, a nawet wychylali się z okien autobusów i wyciągali ręce po te książki”.

WZMOCNIENI DZIĘKI ZGROMADZENIOM

Kiedy w czerwcu 1957 roku w Pago Pago (Samoa Amerykańskie) miało się po raz pierwszy odbyć zgromadzenie obwodowe, braci ogarnął wielki entuzjazm. Z programu skorzystali też głosiciele z Samoa, którzy przypłynęli łodzią. Żeby zaprosić jak najwięcej ludzi, o kongresie informowano zarówno po angielsku, jak i po samoańsku. W rezultacie już w pierwszym dniu zgromadzenia, czyli w piątek, programu wysłuchało 106 osób. Wszystkich głosicieli w Samoa i Samoa Amerykańskim było wówczas zaledwie 60.

Podczas przerw na posiłki doszło do niecodziennych sytuacji. Ich podłożem były panujące na wyspie obyczaje oraz duże zainteresowanie odbywającym się zgromadzeniem. Ron Sellars wyjaśnia: „W samoańskiej kulturze posiłek to ważna chwila. Przyjęte jest zapraszanie przechodniów, żeby przyłączyli się do jedzących. Ale kiedy w czasie przerwy obiadowej bracia zaproponowali poczęstunek sporej grupie ciekawskich, dział odpowiedzialny za wyżywienie znalazł się w nie lada opałach, ponieważ żywność przygotowano tylko dla uczestników zgromadzenia”.

Mimo wszystko osoby postronne mogły się podczas przerw nauczyć czegoś ważnego. W Samoa jest zwyczaj, że na przyjęciach mężczyźni jedzą pierwsi, a kobiety i dzieci dopiero po nich. Cudzoziemcy i duchowni siedzą zwykle osobno i dostają najlepsze porcje. Jednak ku zaskoczeniu obserwatorów na tym zgromadzeniu cudzoziemscy misjonarze zasiadali do posiłków z miejscowymi rodzinami, ciesząc się ze wspólnie spędzonych chwil. Wszyscy wiedzieli, że wśród ludu Jehowy panuje miłość i jedność.

Celem takich zgromadzeń było nie tylko udzielenie głosicielom pouczeń i zachęt, lecz także przygotowanie ich na ciężkie próby, które miały niebawem nadejść.

ODSTĘPSTWO W APII

Chociaż w Samoa działo się wiele dobrego i szybko przybywało głosicieli, niestety dały też o sobie znać poważne trudności. W Apii grupa osób pozostających pod wpływem bardzo ambitnego mężczyzny — miejscowego matai, czyli wodza będącego głową rodu — nie chciała się podporządkować teokratycznemu zwierzchnictwu, co doprowadziło do zamieszania w zborze. Ponieważ zebrania odbywały się w jego domu, atmosfera w zborze stawała się coraz bardziej napięta.

W rezultacie w roku 1958 niezadowoleni opuścili zbór i utworzyli odrębną grupę. W tym okresie Douglas Held, który usługiwał w australijskim Biurze Oddziału, odwiedził Fidżi i przybył również do Samoa, żeby pomóc osobom mającym wątpliwości. Wierni członkowie zboru odnieśli wielką korzyść z biblijnych rad udzielonych przez tego dojrzałego chrześcijanina; niestety w jakiś czas później jedna czwarta uczęszczających na zebrania stanęła po stronie zbuntowanych. Nieprzejednana i butna postawa niektórych braci sprawiła, że musieli zostać wykluczeni.

Wkrótce stało się jasne, którą z tych grup prowadzi duch Jehowy. Zbuntowana grupa podzieliła się i w końcu przestała istnieć. Natomiast zbór w Apii w ciągu tamtego roku odnotował 35-procentowy wzrost liczby głosicieli. Przez pewien czas zebrania urządzano u Glorii i Richarda Jenkinsów w pobliżu szpitala, a później przeniesiono je do domu Maatusiego Leauanae w apijskiej dzielnicy Faatoia. W zborze panowała atmosfera miłości i współpracy. Potem powstała pierwsza Sala Królestwa w Apii. Zbudowano ją na posiadłości brata Maatusiego. W kosztach budowy uczestniczył zbór z Sydney w Australii.

POKRZEPIAJĄCE ZGROMADZENIA

W roku 1959 rząd Samoa udzielił pięciorgu misjonarzom z Samoa Amerykańskiego pozwolenia na uczestniczenie w pierwszym zgromadzeniu obwodowym zorganizowanym w Apii. Ich przyjazd okazał się dodatkowym pokrzepieniem dla miejscowego zboru. Ku radości braci w zgromadzeniu tym uczestniczyło 288 osób, a 10 zostało ochrzczonych. Dwa lata później zbór apijski był gospodarzem pierwszego zgromadzenia okręgowego, które urządzono w starym niemieckim szpitalu, w pobliżu pensjonatu pod nazwą „White Horse Inn”. Na ten pamiętny kongres przybyli delegaci nawet z odległej Nowej Zelandii.

Miejscowi bracia mieli więc okazję na własne oczy zobaczyć, jak organizuje się takie duże zjazdy. Kiedy potem rząd Samoa przestał wpuszczać na terytorium państwa nadzorców podróżujących i misjonarzy, samoańscy bracia potrafili już sami sobie poradzić z organizowaniem zgromadzeń. W roku 1967 przygotowali nawet trwające godzinę kostiumowe przedstawienie biblijne, którego treść dotyczyła miast ucieczki istniejących w starożytnym Izraelu. Był to pierwszy dramat biblijny wystawiony przez Świadków Jehowy w Samoa. Przedstawienie to długo jeszcze wspominano.

W tamtym okresie samoańscy głosiciele korzystali też ze zgromadzeń odbywających się w Samoa Amerykańskim i na Fidżi, chociaż wymagało to od nich sporego wysiłku i poświęcenia. Na przykład żeby wziąć udział w zgromadzeniu okręgowym na Fidżi, trzeba było pokryć spore koszty podróży i wyżywienia, a w dodatku oznaczało to długi, nieraz nawet miesięczny pobyt poza Samoa.

OŻYWIENIE DZIAŁALNOŚCI W SAMOA AMERYKAŃSKIM

W roku 1966 bracia w Samoa Amerykańskim przeżyli wiele radosnych chwil jako gospodarze zgromadzenia okręgowego pod hasłem „Synowie Boży — synami wolności”. Na tym pamiętnym kongresie zorganizowanym w Pago Pago spotkało się 372 delegatów należących do ośmiu grup językowych. Przybyli z Australii, Fidżi, Niue, Nowej Kaledonii, Nowej Zelandii, Samoa (dawniej Samoa Zachodnie), Tahiti, Tonga i Vanuatu (dawniej Nowe Hebrydy). Miasto napełnił barwny, wielojęzyczny tłum. Stosunek liczby uczestników kongresu do liczby mieszkańców miasta wynosił 1 do 35, chociaż miejscowy zbór liczył wówczas zaledwie 28 osób.

Jak ta garstka głosicieli miała zapewnić dach nad głową tylu gościom? „Nie było trudności ze znalezieniem kwater” — wspomina Fred Wegener. „Tutejsza ludność jest gościnna i chętnie przyjmowała braci, co bardzo irytowało duchownych”.

Kongres ten był wielkim pokrzepieniem dla zboru w Pago Pago. W ciągu sześciu miesięcy frekwencja na zebraniach wzrosła o 59 procent, zwiększyła się też liczba głosicieli. „Ponadto bracia uświadomili sobie, że przydałoby się im odpowiedniejsze miejsce zebrań” — napisał Ron Sellars. Chociaż na wyspie Tutuila nie jest łatwo o parcelę, ktoś ze zboru bezpłatnie oddał współwyznawcom w 30-letnią dzierżawę kawałek ziemi w miasteczku Tafuna, położonym na zachód od Pago Pago.

Fred Wegener wspomina: „Parcela znajdowała się poniżej poziomu morza, więc przez trzy miesiące zbór ciężko pracował — bracia znosili kawałki zastygłej lawy, żeby podnieść teren pod fundamenty”.

Kiedy przyszła pora na wylewanie posadzki, wypożyczono betoniarkę od miejscowego księdza katolickiego, który był stałym czytelnikiem Strażnicy Przebudźcie się!. „Ksiądz ten przeczytał później w Przebudźcie się! artykuł o małżeństwie, po czym zrezygnował z kapłaństwa i ożenił się” — wspomina Ron Sellars.

W sfinansowaniu budowy Sali Królestwa duży udział mieli współwyznawcy z zagranicy. Patricia i Gordon Scottowie — którzy byli jednymi z pierwszych misjonarzy usługujących w Samoa Amerykańskim i którzy później wrócili do Stanów Zjednoczonych — przysłali krzesła używane poprzednio przez ich zbór. „Krzeseł było za dużo, więc część sprzedaliśmy zarządowi miejscowego kina”, opowiada Ron Sellars, „dzięki czemu zwrócił się koszt transportu wszystkich krzeseł na wyspę”. Tę nową Salę Królestwa na 130 miejsc oddano do użytku w 1971 roku. Potem na piętrze dobudowano jeszcze mieszkania dla misjonarzy.

SAMOA OTWIERA GRANICE

Do 1974 roku nasza działalność w Samoa nie mogła się swobodnie rozwijać, ponieważ rząd uniemożliwiał misjonarzom wjazd do kraju. W roku 1974 miejscowi przedstawiciele naszej społeczności zwrócili się w tej sprawie bezpośrednio do premiera. Brat Mufaulu Galuvao, który brał udział w tym spotkaniu, pisze: „Podczas rozmowy wyszło na jaw, że pewien wyższy urzędnik państwowy powołał nieformalny komitet, który zajmował się rozpatrywaniem podań misjonarzy. Komitet składał się z naszych przeciwników religijnych, więc po prostu odrzucał wszelkie prośby naszych braci o przyznanie im wiz, nawet nie informując o tym premiera.

„Premier nie był wtajemniczony w całą tę intrygę, więc gdy tylko o wszystkim się dowiedział, polecił naczelnikowi urzędu imigracyjnego przynieść dokumentację dotyczącą Świadków Jehowy. W naszej obecności rozwiązał nielegalny komitet i kazał wystawić Evansom wizy misjonarskie na okres trzech lat. Po upływie tego czasu można je było przedłużyć”. Co to była za radość! Po 19 latach usilnych zabiegów misjonarze mogli nareszcie bez przeszkód działać w Samoa.

Frances i Paul początkowo zamieszkali u brata Mufaulu Galuvao, ale kiedy w roku 1977 przyjechali Helen i John Rhodesowie, wynajęto w Vaiali (w Apii) dom misjonarski i oba małżeństwa wprowadziły się do niego. Potem w roku 1978 dołączyli do nich inni misjonarze: Betty i Robert Boiesowie, w roku 1979 Susan i David Yoshikawa, a w roku 1980 Leilani i Russell Earnshaw.

PRZYZWYCZAJANIE SIĘ DO ŻYCIA NA WYSPACH

Cudzoziemscy Świadkowie, którzy zamieszkali w Samoa, wkrótce się przekonali, że nawet w „raju” życie nie jest takie proste. Na przykład niełatwo było o środki transportu. John Rhodes opowiada: „Po przyjeździe do Apii przez pierwsze dwa lata na zebrania i do służby często chodziliśmy pieszo, pokonując spore odległości. Korzystaliśmy też z popularnych na wyspie kolorowych autobusów”.

Te autobusy to zmodyfikowane, wymyślnie zdobione ciężarówki małej lub średniej wielkości, z drewnianymi nadbudowami na skrzyniach ładunkowych. Stłoczeni w środku ludzie wiozą ze sobą najrozmaitsze rzeczy, od narzędzi rolniczych po płody rolne. W autobusie jest wesoło: rozbrzmiewa głośna muzyka, a pasażerowie śpiewają piosenki. Przystanki, rozkłady jazdy i trasy autobusów podlegają ciągłym zmianom. W pewnym przewodniku można przeczytać: „Autobus do Vava‘u zawsze przyjeżdża na czas, czyli wtedy, kiedy się tam zjawia”.

„Jeżeli po drodze zamierzaliśmy coś kupić, po prostu prosiliśmy kierowcę, żeby się zatrzymał. Po chwili wracaliśmy z zakupami. Autobus jechał dalej i jakoś nikt nie przejmował się opóźnieniem” — opowiada John.

Gdy zabrakło wolnych miejsc, ludzie jedni drugim siadali na kolanach. Misjonarze w mig pojęli, że najlepiej od razu posadzić sobie na kolanach żonę. A kiedy po dotarciu do celu trzeba było zapłacić za podróż, dorośli i dzieci wyciągali drobne monety z jakże praktycznych portmonetek — własnych uszu!

Z wyspy na wyspę misjonarze i inni głosiciele przemieszczali się samolotami i łódkami. Podróżowanie wiązało się z niebezpieczeństwami; nie sposób też było uniknąć opóźnień. „Wymagało to od nas dużo cierpliwości i poczucia humoru” — opowiada Elizabeth Illingworth, która przez wiele lat towarzyszyła mężowi, Peterowi, usługującemu na archipelagach południowego Pacyfiku w charakterze nadzorcy podróżującego.

Nie lada przeżyciem było podróżowanie podczas ulewnego deszczu, zwłaszcza w porze cyklonów. Misjonarz Geoffrey Jackson szedł kiedyś na zborowe studium książki i próbując przeskoczyć wezbrany potok, pośliznął się i wpadł do wody. Przemókł do nitki, więc kiedy dotarł na miejsce, bracia pomogli mu wysuszyć się i przebrać. Pożyczyli mu też długą czarną spódnicę lavalava (portfelowa spódnica polinezyjska noszona przez mężczyzn). Bracia nie mogli powstrzymać się od śmiechu, kiedy na zebraniu ktoś z zainteresowanych wziął Geoffreya za księdza katolickiego! Obecnie brat Jackson jest członkiem Ciała Kierowniczego.

Nowo przybyli musieli radzić sobie z wieloma innymi trudnościami, takimi jak opanowanie miejscowego języka, nieustanne tropikalne upały, egzotyczne choroby, skromne warunki bytowe oraz konieczność ciągłego oganiania się od chmar kąsających owadów. „Misjonarze bardzo się dla nas poświęcali, dlatego wdzięczni za ich troskliwą pomoc rodzice często nadawali dzieciom ich imiona” — napisał Mufaulu Galuvao.

DOBRA NOWINA DOCIERA DO SAVAII

Savaii to największa z wysp archipelagu Samoa, najmniej zmieniona przez człowieka. Większa jej część jest niezamieszkana. Wznosi się tam wysoki łańcuch gór wulkanicznych z 450 kraterami, są też nieprzebyte dżungle i rozległe obszary pokryte kawałkami zastygłej lawy. Ludność mieszka przeważnie w wioskach rozrzuconych wzdłuż wybrzeża. Dobra nowina dotarła do Savaii w roku 1955, kiedy Len Helberg z grupą głosicieli z wyspy Upolu zatrzymał się tam na krótko, żeby wyświetlić film Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu.

Sześć lat później poproszono dwie misjonarki, Tię Aluni — pierwszą Samoankę, która ukończyła Szkołę Gilead — oraz jej współpracowniczkę Ivy Kawhe, żeby przeprowadziły się z Samoa Amerykańskiego na Savaii. Przybyły tam w roku 1961 i zamieszkały u starszego małżeństwa we wsi Fogapoa, leżącej po wschodniej stronie wyspy. Później współpracowała z nimi pewna pionierka specjalna, która przez jakiś czas mieszkała na Savaii. Powstałą grupę, liczącą w różnych okresach od sześciu do ośmiu osób, wspierali wykładami biblijnymi bracia dojeżdżający tam raz w miesiącu z Apii. Zebrania odbywały się w niewielkiej chacie w Fogapoa.

Tia i Ivy działały na Savaii do roku 1964, kiedy to zostały skierowane na inną wyspę. Przez następnych dziesięć lat na Savaii działo się niewiele. Ale potem osiedliło się tam kilka małżeństw i dzieło ewangelizacji znów nabrało rozmachu. Małżeństwa te zaczęły się sprowadzać w roku 1974. Byli to między innymi: Mareta i Risati Segi, Maota i Happy Goeldner-Barnettowie, Faigaai Tu, Palota Alagi, Kumi Falema‘a (później Thompson) oraz Dolly i Ron Sellarsowie, którzy przeprowadzili się z Samoa Amerykańskiego. To niewielkie grono spotykało się w chacie Segisów w Fogapoa, niedaleko brzegu morza. W pobliżu tego miejsca wybudowano później dom misjonarski i Salę Królestwa. Z biegiem czasu zebrania zaczęły się odbywać w miejscowości Taga po zachodniej stronie wyspy, gdzie utworzono drugą grupę.

Tamtejsi głosiciele w dalszym ciągu potrzebowali wsparcia, więc w roku 1979 przybyli kolejni misjonarze, a wśród nich: Betty i Robert Boiesowie, Helen i John Rhodesowie, Tenisia i Leva Faai‘uowie, Tami i Fred Holmesowie, Sue i Brian Mulcahy, Debbie i Matthew Kurtzowie oraz Mary Jane i Jack Weiserowie. Misjonarze dawali dobry przykład, toteż działalność ewangelizacyjna posuwała się naprzód.

Jednak na Savaii bardzo silne więzy rodzinne i tradycja przeszkadzają ludziom w dokonywaniu zmian. Niemal w co trzeciej wsi zakazano Świadkom Jehowy głoszenia dobrej nowiny, a komunikaty w tej sprawie nadawano nawet przez radio. Dlatego pomaganie ludziom w robieniu postępów wymagało mnóstwa czasu i cierpliwości. Ale i tak wciąż przybywało nowych współwyznawców, a wśród nich byli też ludzie wyjątkowo kruchego zdrowia.

SŁUŻENIE JEHOWIE POMIMO SŁABEGO ZDROWIA

Do takich chorowitych osób należał Metusela Neru. Kiedy miał 12 lat, spadł z konia i przetrącił sobie kręgosłup. Pewna misjonarka wspomina: „Chodził zgarbiony, niemal zgięty wpół, i odczuwał bezustanny ból”. W wieku 19 lat Metusela zaczął studiować Biblię. Rodzina zareagowała sprzeciwem, lecz nie zrezygnował. Mieszkał niedaleko od miejsca zebrań — zdrowemu człowiekowi dojście zajęłoby 5 minut, natomiast jemu zajmowało aż 45 minut i kosztowało go wiele wysiłku. Niemniej Metusela robił szybkie postępy i w roku 1990 przyjął chrzest. Później został pionierem stałym, a następnie starszym zboru. Spośród jego krewnych aż 30 osób uczęszczało lub uczęszcza na zebrania w miejscowości Faga, a kilkoro z nich zostało ochrzczonych. I chociaż ułomność bardzo utrudnia mu życie, Metusela znany jest z pogody ducha i uśmiechu na twarzy.

Również Saumalu Taua‘anae mimo poważnych kłopotów ze zdrowiem poczynił wielkie postępy duchowe. Saumalu ma ciało mocno zniekształcone przez trąd. Mieszkał w odciętej od świata wsi Aopo. Ponieważ niełatwo było tam dotrzeć, najpierw studiował Biblię korespondencyjnie, korzystając z pomocy Ivana Thompsona. Potem zaopiekował się nim pionier specjalny Asa Coe, który osiedlił się na Savaii. W roku 1991 Saumalu po raz pierwszy wybrał się na zebranie. Musiał dostać się do wsi Taga, znajdującej się po drugiej stronie wyspy w odległości dwóch godzin jazdy samochodem.

Kiedy później udał się na jednodniowe zgromadzenie, był tak zażenowany swoim wyglądem, że słuchał programu, nie wychodząc z auta. Ale podczas przerwy wielu braci podeszło do niego, żeby serdecznie się z nim przywitać, co bardzo go wzruszyło. Prosili, by się do nich przyłączył, więc z wdzięcznością przyjął zaproszenie i popołudniowej części programu wysłuchał, siedząc już razem ze wszystkimi.

Wkrótce Saumalu i jego żona Torise zaczęli uczęszczać na zebrania urządzane w miejscowości Faga, odległej od ich domu o przeszło godzinę jazdy samochodem. Saumalu został ochrzczony w roku 1993 i po pewnym czasie powierzono mu obowiązki sługi pomocniczego. Później przeszedł amputację nogi, lecz mimo to w dalszym ciągu dojeżdżał autem na zebrania. A gdy w jego wsi miejscowe władze zakazały Świadkom Jehowy ewangelizacji, Saumalu i Torise nie przestali gorliwie głosić dobrej nowiny, tyle tylko, że zaczęli robić to w sposób nieoficjalny oraz przez telefon.

Obecnie oboje mieszkają w Apii. Saumalu ma wiele schorzeń i musi korzystać z opieki lekarskiej, nie jest jednak zgorzkniały, wprost przeciwnie — wszyscy znają go z pogodnego usposobienia i optymizmu. Swą silną wiarą on i jego żona zyskali sobie szacunek otoczenia.

BRACIA W TOKELAU PRZECHODZĄ PRÓBY

Mieszkańcy Tokelau, które składa się z trzech atoli położonych na północ od Samoa, po raz pierwszy usłyszeli dobrą nowinę o Królestwie w roku 1974. W tym roku Ropati Uili, lekarz z zawodu, po ukończeniu studiów medycznych na Fidżi wrócił do Tokelau. Żona Ropatiego, Emmau, była ochrzczonym Świadkiem Jehowy, a on spotykał się z braćmi w czasie pobytu na Fidżi i przez krótki czas studiował z nimi Biblię *.

W Tokelau Ropati dowiedział się, że Świadkami Jehowy są też Iona Tinielu (również będący lekarzem) oraz jego żona Luisa. Nawiązał także kontakt z pewnym zainteresowanym, Nanumeą Fouą, mającym w rodzinie kilkoro Świadków. Ropati, Iona i Naumea zaczęli organizować regularne zebrania chrześcijańskie, na których wygłaszane były wykłady biblijne. Przychodziło coraz więcej chętnych i wkrótce przeciętna liczba obecnych wynosiła 25 osób. Trzej wspomniani mężczyźni i członkowie ich rodzin zajęli się też nieoficjalnym głoszeniem dobrej nowiny.

Ale nie wszystkim to się podobało. Starszyzna wyspy, podburzona przez pastora z Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego, wezwała Ropatiego, Ionę i Nanumeę. Ropati wspomina: „Starsi zabronili nam organizowania zebrań pod groźbą, że zostaniemy żywcem spaleni we własnych domach lub umieszczeni na tratwie dryfującej po oceanie. Próbowaliśmy przemówić im do rozsądku, cytując Biblię, niestety, byli głusi na wszelkie argumenty. Żądali bezwzględnego posłuszeństwa”. Mimo wszystko bracia nie zrezygnowali z zebrań, ale nie chcąc ściągać na siebie uwagi, postanowili organizować je po kryjomu.

Był to jednak dopiero początek trudności. Kiedy dwanaście lat później siostra i szwagier Ropatiego przyjęli prawdę biblijną i wystąpili ze swojego kościoła, miejscowa starszyzna skazała Świadków na wygnanie ze wsi. Ropati wspomina: „Tamtej nocy wszyscy spakowaliśmy swoje rzeczy, załadowaliśmy je na łódki i uciekliśmy do największej miejscowości na wyspie. Pozostawione bez opieki domy i plantacje splądrowali sąsiedzi”.

Mimo tych prześladowań głosiciele dalej odważnie spotykali się na zebraniach. Ropati opowiada: „Udawaliśmy, że wybieramy się na weekendową wycieczkę. W sobotę rano wsiadaliśmy do łódek i płynęliśmy na zagubioną na oceanie wysepkę, gdzie odbywało się zebranie, a w niedzielę wieczorem wracaliśmy”. W tamtych czasach niektóre rodziny raz do roku odbywały długą i męczącą podróż łodzią z Tokelau do Samoa, żeby uczestniczyć w zgromadzeniach okręgowych.

W końcu jednak ze względu na nieustający sprzeciw bracia ci wyemigrowali do Nowej Zelandii. Tak więc w roku 1990 na atolach Tokelau nie pozostał ani jeden Świadek Jehowy. Ale nawet wtedy Ivan Thompson, pełniący wówczas służbę pionierską w Apii, korespondencyjnie studiował Biblię z pewnym młodym mieszkańcem Tokelau. Był nim Lone Tema, który dostosował swe życie do wymagań Bożych, a obecnie mieszka w Australii i usługuje jako starszy.

Później kilkoro głosicieli wróciło do Tokelau. Brat Geoffrey Jackson, usługujący wówczas w samoańskim Betel, próbował spotkać się z nowozelandzkim komisarzem zajmującym się sprawami Tokelau, by omówić z nim problemy tamtejszych Świadków Jehowy. Niestety, jego starania nie odniosły skutku. „Ale co ciekawe”, wspomina brat Jackson, „pozwolono mi przyjechać do Tokelau w charakterze językoznawcy. Podczas podróży kapitan statku zaprosił mnie na posiłek do mesy oficerskiej. Towarzyszył nam jeszcze jeden pasażer. Okazało się, że był nim właśnie wspomniany komisarz, z którym wcześniej usiłowaliśmy się skontaktować! Rozmawiałem z nim przeszło godzinę. Na koniec podziękował mi i obiecał dołożyć wszelkich starań, by pomóc naszym prześladowanym braciom w Tokelau”.

Obecnie w Tokelau działalność Świadków Jehowy w dalszym ciągu napotyka duże trudności. W roku 2006 odbył się pogrzeb najmłodszego syna Hatesy i Fuimanu Kirifi. Ponieważ ojciec wygłosił nad grobem chłopca okolicznościowe przemówienie biblijne, miejscowa starszyzna zagroziła, że rodzina Kirifi zostanie wygnana z wyspy. Później Fuimanu odmówił wykonania pewnej pracy w miejscowym kościele i znów usłyszał pogróżki pod swoim adresem. Ponadto jego i Hatesę próbowano zmusić do działań o charakterze politycznym. Ale nikt z rodziny Fuimanu nie osłabł w wierze, przeciwnie — wszyscy nabrali sił duchowych. Fuimanu powiedział: „Nauczyliśmy się, co to znaczy polegać na Jehowie w czasie prób” (Jak. 1:2-4). On i jego bliscy przekonali się, że Jehowa nie opuszcza swych wiernych sług (Powt. Pr. 31:6).

ROZWÓJ DZIĘKI BŁOGOSŁAWIEŃSTWU JEHOWY

W początkowym okresie głoszenia dobrej nowiny w Samoa działalnością tą opiekowały się różne biura oddziałów. Obecnie pieczę nad nią sprawuje Komitet Kraju składający się z czterech braci, nadzorowany przez Biuro Oddziału w Australii. Samoańscy bracia od wielu lat nie szczędzą gorliwych starań, by dotrzeć z orędziem Królestwa również do trudno dostępnych miejsc. W Samoa Amerykańskim regularnie organizowano kampanie, dzięki którym słowo Boże usłyszeli mieszkańcy odległego atolu Swains (ponad 300 kilometrów na północ od wyspy Tutuila) oraz wysp Manua (100 kilometrów na wschód od wyspy Tutuila). Przy tej okazji głosiciele pozostawili tam setki czasopism i książek oraz rozpoczęli dziesiątki studiów biblijnych. Bracia zdobywają się też na dodatkowy wysiłek, by na terenach, którymi się opiekują, głosić dobrą nowinę ludziom mówiącym obcymi językami.

CIĘŻKA PRACA TŁUMACZY

Wraz ze wzrostem liczby głosicieli rosło zapotrzebowanie na literaturę w języku samoańskim. W związku z tym w roku 1985 do pracy w samoańskim Betel zostali zaproszeni Jenny i Geoffrey Jacksonowie, którzy dotychczas pełnili służbę misjonarską w Tuvalu. Geoff został nadzorcą dwuosobowego działu tłumaczeń na język samoański. Oto garść jego wspomnień z tamtego okresu: „Początkowo tłumaczki pracowały w jadalni. Rano musiały sprzątnąć ze stołów, przy których wcześniej bracia jedli śniadanie, i dopiero wtedy mogły rozłożyć na stołach swoją pracę. Tuż przed południem zabierały ze stołów słowniki i inne papiery, bo trzeba było nakryć do obiadu. A po obiedzie znów sprzątały i wracały do tłumaczenia”.

Taka sytuacja obniżała wydajność ich pracy. Poza tym sam proces tłumaczenia pochłaniał mnóstwo czasu i sił. Geoff wspomina: „Pisało się wówczas ręcznie, a następnie przełożony tekst przepisywało na maszynie. Ze względu na wieloetapową korektę artykuły przepisywane były kilkakrotnie, zanim wreszcie nadawały się do druku”. Kiedy w roku 1986 w Betel pojawił się pierwszy komputer, sporo takich żmudnych czynności zostało wyeliminowanych. Z biegiem lat wprowadzano coraz lepsze komputery i oprogramowanie, co pozwalało wciąż usprawniać proces tłumaczenia i drukowania literatury.

W tym okresie tłumaczono i wydawano głównie czasopisma Strażnica Przebudźcie się!. Od stycznia 1993 roku samoańska Strażnica zaczęła się ukazywać w wersji czterobarwnej jednocześnie ze Strażnicą angielską. A od roku 1996 wychodzi samoańskie Przebudźcie się! (jako kwartalnik). Geoff Jackson mówi: „O wydaniu Przebudźcie się! informowano w prasie, radiu oraz w wiadomościach nadawanych przez telewizję państwową”.

Obecnie tamtejszy dział tłumaczeń na bieżąco zaspokaja potrzeby samoańskich czytelników. Tak jak inni tłumacze na świecie, również ciężko pracujący tłumacze na język samoański skorzystali z kursu, który miał nauczyć ich lepszego rozumienia tekstu angielskiego i udoskonalić ich umiejętności translatorskie. Mogą dzięki temu pracować wydajniej i dokonywać wierniejszych przekładów.

ROZBUDOWA BETEL

W roku 1986, kiedy Milton G. Henschel odwiedził Samoa jako nadzorca strefy, było już wyraźnie widać, że dom misjonarski w Sinamodze jest za mały w stosunku do stale rosnących potrzeb. Dlatego Ciało Kierownicze wyznaczyło braci z bruklińskiego Działu Projektowo-Budowlanego oraz Regionalnego Biura Projektowego w Australii, którzy mieli udać się do Samoa i podjąć odpowiednie decyzje. Jaki był rezultat? Postanowiono nabyć 3-hektarową parcelę w miejscowości Siusega, pięć kilometrów od Sinamogi w głąb wyspy. Można by tam wybudować nowy Dom Betel, a następnie rozebrać istniejący budynek Betel w Sinamodze i na jego miejscu wznieść Salę Zgromadzeń.

Realizację tych planów rozpoczęto w roku 1990. Było to przedsięwzięcie na dużą skalę. Uczestniczyła w nim 44-osobowa grupa sług międzynarodowych, 69 innych ochotników z zagranicy, 38 pełnoczasowych miejscowych ochotników oraz wiele, wiele osób, które zgłaszały się do pomocy, poświęcając na to swój wolny czas. Ale gdy prace były już dość zaawansowane, zdarzyło się nieszczęście.

KATAKLIZM!

Dnia 6 grudnia 1991 roku nad Samoa rozszalał się cyklon Val. Był to jeden z najpotężniejszych kataklizmów na południowym Pacyfiku. Niewielkie wysepki przez pięć dni smagał wiatr osiągający prędkość 260 kilometrów na godzinę, który ogołocił z liści aż 90 procent drzew i innych roślin. Straty oszacowano na 380 milionów dolarów amerykańskich. Śmierć poniosło 16 osób.

„Bracia z miejscowego Betel szybko zorganizowali akcję pomocy” — wspomina John Rhodes. Już po kilku dniach sporą ilość artykułów pierwszej potrzeby nadesłało również fidżyjskie Biuro Oddziału. Środki finansowe napłynęły także z innych oddziałów na Pacyfiku.

„Najpierw zaspokajano najpilniejsze potrzeby” — wspomina Dave Stapleton, sługa międzynarodowy zatrudniony na budowie Betel w Siusedze. „Wśród braci trzeba było rozdzielić czystą wodę, brezent, paliwo i środki medyczne. Następnie doprowadziliśmy do stanu używalności Betel w Sinamodze i naprawiliśmy szkody powstałe na budowie nowego Betel. Potem zajęliśmy się odbudową i remontem Sal Królestwa, domów misjonarskich i prywatnych domów braci. Roboty te zajęły wiele miesięcy”.

Kiedy później wszystkim organizacjom religijnym — w tym również Świadkom Jehowy — rząd udzielił pomocy finansowej na odnowienie budynków będących ich własnością, bracia zwrócili te pieniądze, ponieważ prace zostały już ukończone. W załączonym liście sugerowali, by środki te wykorzystać na odremontowanie budynków użyteczności publicznej. Z wdzięczności za ten gest władze zmniejszyły cło przywozowe na importowane materiały potrzebne do budowy Betel, co dało spore oszczędności.

„NAWET NIE ŚMIELIŚMY MARZYĆ”

Kiedy zniszczenia spowodowane przez cyklon zostały usunięte, budowa Domu Betel szybko ruszyła naprzód. Półtora roku później, w maju 1993 roku, rodzina Betel mogła się przeprowadzić z Sinamogi do Siusegi.

We wrześniu 1993 roku do Samoa zjechali Świadkowie z różnych stron świata — z Australii, Hawajów, Nowej Zelandii i USA — fachowcy zaproszeni do budowy Sali Zgromadzeń w Sinamodze, w sumie 85 osób. Wszyscy sami pokryli koszty podróży. „Na placu budowy funkcjonowało kilka systemów miar i słychać było fachowe określenia w różnych językach. Na szczęście dzięki duchowi Jehowy umieliśmy z humorem pokonywać wszelkie trudności” — wyjaśnia Ken Abbott, który nadzorował grupę z Australii.

„Wszyscy czuliśmy się pokrzepieni, widząc na własne oczy, jak duch braterskiej współpracy jednoczy różne narodowości” — mówi Abraham Lincoln, który przyjechał do Samoa z Hawajów.

Dzięki zjednoczonym działaniom tej międzynarodowej ekipy Sala Zgromadzeń została wzniesiona w ciągu zaledwie dziesięciu dni. Pracując z przyjezdnymi braćmi, miejscowi głosiciele nie tylko zdobyli cenne umiejętności zawodowe, lecz także wzbogacili się pod względem duchowym. Toteż po ukończeniu budowy niektórzy z nich zostali pionierami lub podjęli służbę w Betel.

Oddanie do użytku Domu Betel i Sali Zgromadzeń odbyło się w dniach 20 i 21 listopada 1993 roku. Okolicznościowe przemówienie wygłosił John Barr z Ciała Kierowniczego. Uczucia wielu przybyłych na tę uroczystość w następujących słowach wyraził wieloletni misjonarz Paul Evans: „Jehowa dokonał dla nas czegoś, o czym nawet nie śmieliśmy marzyć”.

PRAWDA PRZEOBRAŻA ŻYCIE

Kto przyjmuje do serca prawdę Słowa Bożego, ten odtąd chce żyć według wzniosłych praw Jehowy. O tej potężnej sile oddziaływania Słowa Bożego przekonał się niejeden Samoańczyk (Efez. 4:22-24; Hebr. 4:12).

Na przykład Ngongo Kupu mieszkał z Marią bez ślubu. O takiej parze Samoańczycy mówią, że „żyje po ciemku”. Fred Wegener opowiada: „Przez jakiś czas studiowaliśmy Biblię z Marią i Ngongo, nie wiedząc o tym, że nie są małżeństwem. Pewnego dnia z dumą pokazali nam akt niedawno zawartego ślubu. Zaraz potem zostali ochrzczeni. Ngongo już nie żyje, ale Maria w dalszym ciągu pełni w Samoa Amerykańskim stałą służbę pionierską”.

Dużych zmian w sposobie myślenia wymaga też zastosowanie się do zasady świętości krwi. Samoańczycy zwyczajowo duszą świnie i kurczęta przeznaczone do spożycia, a tego Słowo Boże zabrania (Rodz. 9:4; Kapł. 17:13, 14; Dzieje 15:28, 29). Pewna młoda kobieta była bardzo zaskoczona, gdy we własnej Biblii zobaczyła, co w tej sprawie nakazał Bóg. Julie-Anne Padget wyjaśnia: „Ta Samoanka od dzieciństwa jadła niewykrwawione mięso, chociaż wychowała się w rodzinie uczęszczającej do kościoła i regularnie czytającej Biblię. Jednak gdy przeanalizowała biblijny zakaz spożywania krwi, natychmiast podjęła właściwą decyzję”. Obecnie na archipelagu Samoa pogląd Świadków na krew jest powszechnie znany. Miejscowa służba zdrowia na ogół respektuje ich wolę, więc nie są zmuszani do przyjmowania transfuzji krwi.

MŁODZI, KTÓRZY WYCHWALAJĄ STWÓRCĘ

W Samoa rodzice uczą dzieci gotować, sprzątać, uprawiać warzywa i opiekować się młodszym rodzeństwem. Może to wyjaśniać, dlaczego tak wiele tamtejszych dzieci wcześnie przyjmuje na siebie obowiązki chrześcijańskie, niekiedy decyzję oddania się Jehowie podejmując samodzielnie, bez pomocy rodziny.

Ane Ropati miała 13 lat, gdy jej rodzice przestali chodzić na zebrania. Ale dziewczynka dalej na nie regularnie uczęszczała i zachęcała do tego rodzeństwo — dwóch braci i siostrę. Wszyscy czworo wędrowali pieszo do Sali odległej o osiem kilometrów. Później Ane podjęła służbę pionierską i pomagała przy budowie Betel w Siusedze. Ane mówi: „Misjonarze wywarli ogromny wpływ na moje życie i znacznie przyczynili się do mojego duchowego rozwoju”. Pracując na budowie, poznała brata Steve’a Gaulda, Australijczyka, który później został jej mężem. Gauldowie przez jakiś czas usługiwali w charakterze sług międzynarodowych i uczestniczyli w przedsięwzięciach budowlanych realizowanych w południowo-wschodniej Azji, Afryce i Rosji, a następnie pracowali w samoańskim Betel. Obecnie usługują w australijskim Biurze Oddziału.

NA FALACH ETERU

Świadkowie Jehowy od lat korzystają z różnych sposobów rozgłaszania dobrej nowiny o Królestwie. Bardzo skutecznym narzędziem okazuje się radio. Pewna prywatna radiostacja w Apii zwróciła się do naszych braci z propozycją, żeby począwszy od stycznia 1996 roku występowali w cotygodniowym programie radiowym zatytułowanym „Odpowiedzi na pytania biblijne”.

Te audycje przygotowywali i prowadzili bracia Leva Faai‘u i Palota Alagi z samoańskiego Betel. Brat Leva opowiada: „W pierwszej audycji z tego cyklu brat Alagi zadawał różne pytania, a ja odpowiadałem, przytaczając fragmenty naszych publikacji. Oto niektóre z pytań: Czy za czasów Noego rzeczywiście był potop? Skąd się wzięło tyle wody? Gdzie się ta woda później podziała? Jak to możliwe, że wszystkie zwierzęta pomieściły się w arce? Pod koniec audycji zapowiedzieliśmy, o czym będzie mowa za tydzień, i zachęciliśmy słuchaczy, którzy mają jakieś pytania, żeby skontaktowali się ze Świadkami Jehowy mieszkającymi w pobliżu. Następne audycje poświęciliśmy różnym innym zagadnieniom, na przykład: Jak pogodzić monogamię obowiązującą chrześcijan z faktem, że Salomon miał wiele żon? Czy wolą Boga, który kieruje się miłością, jest wieczne męczenie ludzi w ognistym piekle? Czy Biblia jest dziełem Bożym, czy ludzkim?”.

Audycje z tego cyklu nadawane były przeszło rok i wzbudziły duże zainteresowanie. Ivan Thompson dodaje: „Wielu ludzi mówiło, że podoba im się ten program i regularnie go słuchają. Niektórzy byli bardzo zaskoczeni, że Pismo Święte wyjaśnia tak intrygujące kwestie”.

POTRZEBA WIĘCEJ SAL KRÓLESTWA

W latach dziewięćdziesiątych zebrania zborowe w Samoa i Samoa Amerykańskim organizowano przeważnie w domach prywatnych lub w budynkach wzniesionych z materiałów pochodzących z lasu. „Ludzie często wyrażali się z pogardą o naszych miejscach spotkań” — mówi Stuart Dougall, który w latach 2002-2007 usługiwał w samoańskim Komitecie Kraju. Nawet postawiona 25 lat temu Sala Królestwa w Tafunie w Samoa Amerykańskim nie prezentowała się już zbyt dobrze. Nadszedł czas na zastąpienie wysłużonego obiektu nowym.

Żeby jednak zbudować nową Salę, potrzebna była spora parcela, a na niedużej wyspie Tutuila o działki nie jest łatwo. W miejscowości Petesa w niewielkiej odległości od starej Sali Królestwa był odpowiedni kawałek ziemi, należący do pewnej wpływowej katoliczki. Bracia wybrali się do niej. Gdy usłyszała, że zamierzają budować obiekt religijny, obiecała porozmawiać z córką, która planowała postawić tutaj budynki o charakterze handlowym lub przemysłowym. Trzy dni później właścicielka powiedziała, że sprzeda im tę ziemię, ponieważ „Bóg zawsze ma pierwszeństwo”. Bracia uznali, że jest to odpowiedź na ich modlitwy.

Wallace Pedro wspomina: „Wręczyła nam nawet akt własności działki, zanim dostała od nas pieniądze. Powiedziała: ‚Wiem, że jesteście uczciwi i zapłacicie, ile trzeba’. Oczywiście nie zawiodła się”. Powstała tam piękna, klimatyzowana Sala Królestwa na 250 miejsc, którą oddano do użytku w 2002 roku.

W roku 1999 Świadkowie Jehowy zaczęli realizować nowy program, mający na celu budowę Sal Królestwa w biedniejszych krajach. Pierwszą taką Salę na archipelagu Samoa wzniesiono w Lefadze, trudno dostępnej miejscowości na południowym wybrzeżu wyspy Upolu. Tamtejszy dziesięcioosobowy zbór spotykał się dotychczas w krytym strzechą pawilonie bez zewnętrznych ścian, przylegającym do domu jednego z głosicieli.

Budowę tę nadzorował Jack Sheedy, Australijczyk, który wraz z żoną Coral spędził siedem lat w służbie pełnoczasowej na archipelagu Tonga. Brat Sheedy napisał: „Brygada budowlana składała się z rolników, rybaków i gospodyń domowych i z oddali przypominała gromadę biegających tam i z powrotem mrówek”.

Kiedy w roku 2001 tę Salę Królestwa na 60 miejsc oddano do użytku, ludzie wyrażali się o niej z uznaniem. Mówili na przykład: „Wasze budynki naprawdę mogą się podobać — są bezpretensjonalne i wzbudzają szacunek. Bardzo się różnią od naszych kościołów, przeładowanych ozdobami i różnymi sprzętami, przez co można odnieść wrażenie nieporządku i zaniedbania”. W krótkim czasie frekwencja na zebraniach znacznie wzrosła. W roku 2004 na Pamiątce śmierci Chrystusa zebrało się w tej nowej Sali 205 osób.

W ramach realizacji wspomnianego programu pomocy do końca 2005 roku na archipelagu Samoa powstały cztery Sale Królestwa, a trzy zostały wyremontowane. Odnowiona też została Sala Zgromadzeń w Sinamodze w Apii. Miejscowi głosiciele bardzo cenią tę życzliwą pomoc udzieloną im przez współwyznawców z innych krajów (1 Piotra 2:17).

OKRES SZYBKO NASTĘPUJĄCYCH ZMIAN

Wielu Samoańczyków wyjechało za granicę. Spore skupiska samoańskich imigrantów znajdują się między innymi w Australii, Nowej Zelandii i Stanach Zjednoczonych (zwłaszcza na Hawajach). W tych krajach jest 11 samoańskojęzycznych zborów i 2 grupy — w sumie ponad 700 samoańskich głosicieli. W innych państwach samoańscy Świadkowie działają w zborach angielskojęzycznych.

Niektórzy samoańscy bracia udali się za granicę, by skorzystać z kursów umożliwiających podniesienie kwalifikacji duchowych. Po powrocie do Samoa i Samoa Amerykańskiego mogą jeszcze skuteczniej usługiwać współwyznawcom. Na przykład w latach dziewięćdziesiątych Talalelei Leauanae, Sitivi Paleso‘o, Casey Pita, Feata Sua, Andrew Coe, i Sio Taua ukończyli Kurs Usługiwania w Australii, po czym wrócili do Samoa, by wspierać miejscowe zbory. Andrew i jego żona, Fotuosamoa, pracują teraz w samoańskim Betel. Sio przez wiele lat odwiedzał zbory jako nadzorca podróżujący. Towarzyszyła mu żona Ese, a także niepełnoletni syn El-Nathan. Obecnie Sio jest członkiem Komitetu Kraju. Inni absolwenci usługują wiernie jako starsi, pionierzy czy głosiciele w swoich macierzystych zborach.

Jakie rezultaty osiągnięto? W roku 2008 w 12 zborach działających w Samoa i Samoa Amerykańskim najwyższa liczba głosicieli wyniosła 620. Na Pamiątce śmierci Chrystusa w roku 2008 było przeszło 2300 osób. Widać zatem, że na archipelagu Samoa zapowiada się dalszy rozwój.

PODĄŻANIE NAPRZÓD Z ORGANIZACJĄ JEHOWY

W ciągu minionych kilkudziesięciu lat wielu prostolinijnych Samoańczyków pozytywnie zareagowało na dobrą nowinę o Królestwie (Mat. 24:14). Biorąc wzór ze swoich przodków, którzy podejmowali śmiałe wyprawy, odważnie stawili czoła trudnościom, gdyż zapragnęli wyjść ze starego szatańskiego świata i związać się z organizacją kierowaną duchem Jehowy. Ani sprzeciw rodziny, ani odrzucenie przez lokalną społeczność, ani wroga propaganda kleru, ani ograniczenia nałożone przez władze, ani ciężar własnej niedoskonałości, ani żadne inne przeszkody nie powstrzymały ich od podjęcia służby dla prawdziwego Boga, Jehowy (1 Piotra 5:8; 1 Jana 2:14). Co dzięki temu zyskali? Znaleźli się w duchowym raju, gdzie czują się naprawdę bezpieczni (Izaj. 35:1-10; 65:13, 14, 25).

Ale ostateczny cel podróży mają jeszcze przed sobą — jest nim nadchodzący ziemski raj pod sprawiedliwymi rządami Królestwa Bożego (Hebr. 11:16). Zdecydowani osiągnąć ten cel, Świadkowie Jehowy w Samoa nieprzerwanie podążają naprzód. Wspiera ich ogólnoświatowa społeczność braci, a Bóg zapewnia im kierownictwo za pośrednictwem Biblii i swego potężnego ducha.

[Przypisy]

^ ak. 3 Nazwa ta pochodzi od stanowiska archeologicznego w Nowej Kaledonii, gdzie po raz pierwszy znaleziono charakterystyczną ceramikę wytwarzaną przez tych pradawnych Polinezyjczyków.

^ ak. 6 W roku 1997 Samoa Zachodnie zmieniło nazwę na Samoa. Nazwą tą będziemy się posługiwać w całej relacji.

^ ak. 10 Właścicielem mieszkania wynajętego wtedy przez brata Gilla był pan Taliutafa Young. Jego dzieci i wnuki zainteresowały się prawdą i w końcu kilkoro z nich zostało Świadkami Jehowy, między innymi wnuk Arthur Young, usługujący obecnie jako starszy i pionier w zborze w Tafunie (Samoa Amerykańskie). Arthur wciąż jeszcze ma Biblię podarowaną niegdyś jego krewnym przez Harolda Gilla i darzy ją szczególnym sentymentem.

^ ak. 12 Samoańczycy noszą imiona i nazwiska rodowe. Na przykład Pele nazywał się po ojcu Fuaiupolu. Ponadto niejeden Samoańczyk ma prawo do dodatkowego nazwiska, tak zwanego nazwiska wodzowskiego. Ale nasi bracia nieraz się go zrzekają lub nie chcą przyjąć, ponieważ ich zdaniem ma ono charakter polityczny albo typowo świecki. W całej tej relacji posługujemy się imionami oraz nazwiskami będącymi w powszechnym użyciu.

^ ak. 53 W roku 1995 film ten został ponownie wydany na wideokasetach. Dostępne są wersje ze ścieżkami dźwiękowymi w językach: angielskim, arabskim, chińskim (kantońskim i mandaryńskim), czeskim, duńskim, fińskim, francuskim, greckim, hiszpańskim, holenderskim, japońskim, koreańskim, niemieckim, norweskim, portugalskim (Brazylia i Europa), szwedzkim i włoskim.

^ ak. 123 Podczas późniejszego pobytu w Nowej Zelandii Ropati został ochrzczony.

[Napis na stronie 77]

„Tej nocy usłyszeliście orędzie o Królestwie. Mam wielką nadzieję, że dacie mu posłuch”

[Napis na stronie 98]

„Nieraz na nasz widok wiejskie dzieci wołały: ‚Idzie Armagedon!’”

[Napis na stronie 108]

„Autobus do Vava‘u zawsze przyjeżdża na czas, czyli wtedy, kiedy się tam zjawia”

[Ramka i ilustracja na stronach 69, 70]

Religie samoańskie — stare i nowe

W dawnych religiach samoańskich występowały elementy politeizmu, animizmu, spirytyzmu i kultu przodków, ale nie było świątyń, kultu wizerunków ani zorganizowanego kapłaństwa. Religia była nierozerwalnie związana z każdą dziedziną życia. Jak zatem wytłumaczyć, że Samoańczycy wydawali się skłonni do przyjęcia nowych wierzeń, gdy w roku 1830 zjawili się misjonarze z Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego?

Otóż według prastarej samoańskiej legendy miała się tu kiedyś pojawić potężna nowa religia, która położy kres władzy dawnych bogów. Samoańscy wodzowie (matai) uznali misjonarzy za przedstawicieli tej nowej religii. Król Malietoa zdecydował się zostać wyznawcą chrześcijańskiego Boga Jehowy i swym poddanym kazał uczynić to samo.

Misjonarze reprezentujący katolików, metodystów, mormonów i Londyńskie Towarzystwo Misyjne pozyskali rzesze wiernych, toteż dziś większość Samoańczyków należy do religii chrześcijańskich. Dewiza rządu Samoa brzmi: „Bóg ostoją Samoa”, a dewiza rządu Samoa Amerykańskiego: „Niech dla Samoa Bóg będzie pierwszy”. Miejscowe stacje telewizyjne często nadają programy o tematyce religijnej.

Wpływy religii najsilniejsze są na prowincji, gdzie o przynależności wyznaniowej jakiejś społeczności wiejskiej często decyduje lokalny wódz. W niektórych miejscowościach wywiera się na ludzi presję, żeby jedną trzecią swego dochodu przeznaczali na finansowanie potrzeb pastorów oraz przedsięwzięć realizowanych przez kościoły. To duże obciążenie, z którego społeczeństwo jest coraz bardziej niezadowolone. Istnieje nawet rodzaj współzawodnictwa, kto da więcej, a niektóre kościoły ogłaszają nazwiska najhojniejszych ofiarodawców.

W wielu miejscowościach praktykuje się codzienny zwyczaj zwany sa — na jakieś 10 do 15 minut zamiera nagle wszelka praca, ponieważ wszyscy pogrążają się w modlitwie. Wzdłuż dróg w regularnych odstępach ustawiają się młodzi mężczyźni uzbrojeni w spore pałki. Pilnują, by tradycji stało się zadość. Profanatorów spotyka kara. Może to być nagana, grzywna do 100 dolarów lub nakaz zafundowania posiłku starszyźnie bądź całej wsi. W skrajnych przypadkach zakłócający modły bywają karani chłostą lub wypędzani ze wsi.

Pewnego razu nadzorca obwodu John Rhodes z żoną Helen przybyli do wsi Salimu na wyspie Savaii. Byli zmęczeni podróżą, ale ponieważ właśnie nadeszła pora modlitwy, strażnicy poprosili ich, by zaczekali na skraju wsi. Rhodesowie tak zrobili i udali się na kwaterę dopiero, gdy modły dobiegły końca.

Dowiedziawszy się, że Helen i John musieli czekać, naczelnik wsi wybrał się z przeprosinami do ich gospodyni. Powiedział, że Świadkowie są gośćmi honorowymi, a strażników poinformował, że mają pozwalać Rhodesom wchodzić do wsi o dowolnej porze, nawet podczas sa. Czym zasłużyli sobie na takie względy? Jego syn Sio studiował wtedy ze Świadkami Biblię i robił szybkie postępy. Dzisiaj Sio Taua jest członkiem samoańskiego Komitetu Kraju.

[Ilustracja]

John i Helen Rhodesowie

[Ramka na stronie 72]

Samoa, Samoa Amerykańskie i Tokelau — wiadomości ogólne

Warunki naturalne

W skład Samoa wchodzą dwie duże wyspy: Upolu i Savaii, oddzielone 18-kilometrową cieśniną, oraz kilka mniejszych. Samoa Amerykańskie, leżące w odległości około 100 kilometrów na południowy wschód od Samoa, obejmuje jedną większą wyspę, Tutuilę, a także wyspy Manua, atol Swains, wyspę ‘Aunu‘u i niezamieszkany atol Rose. Tokelau leży w odległości niespełna 500 kilometrów na północ od Samoa i składa się z trzech niskich atoli.

Ludność

Samoa ma przeszło 214 000 mieszkańców, Samoa Amerykańskie około 57 000 mieszkańców, a Tokelau około 1400. Ponad 90 procent ludności stanowią Polinezyjczycy, resztę Azjaci, Europejczycy i mieszańcy Polinezyjczyków z różnymi rasami.

Języki

Najważniejszym językiem jest samoański, chociaż większość ludności włada także angielskim. W Tokelau mówi się językiem tokelau, blisko spokrewnionym z samoańskim.

Gospodarka

Ludzie zatrudnieni są głównie w rolnictwie, turystyce, rybołówstwie (połowy tuńczyków) i przetwórstwie rybnym.

Kuchnia

Powszechnie jada się bogatą w skrobię kolokazję, zielone banany oraz owoce chlebowca zmieszane z mlekiem kokosowym. Posiłki przyrządza się także z wieprzowiny, kurczaków i ryb. Nie brakuje tropikalnych owoców, takich jak papaje, ananasy czy mango.

Klimat

Ze względu na bliskość równika przez większą część roku jest tutaj gorąco i wilgotno. Roczne opady w stolicy Samoa Amerykańskiego — Pago Pago leżącym na wyspie Tutuila — wynoszą ponad 5000 mm.

[Ramka na stronie 75]

„Bardzo dobra książka”

Brat Harold Gill przywiózł 3500 egzemplarzy broszury Gdzie są umarli? po samoańsku w celu rozpowszechnienia ich w Samoa Amerykańskim. Kiedy pokazał tę publikację gubernatorowi, ten zaproponował, żeby Harold udał się z nią do duchownych różnych wyznań, a ci doradziliby prokuratorowi generalnemu, czy nadaje się ona do szerokiej dystrybucji. Jaka była ich reakcja?

Duchowny reprezentujący Londyńskie Towarzystwo Misyjne przyjął Harolda życzliwie i nie robił trudności. Adwentyści Dnia Siódmego nie mieli nic przeciw działalności Harolda — byleby nie odciągnął im żadnej owieczki. Kapelan marynarki wojennej okazał się wprawdzie trochę sarkastyczny, ale nie był nastawiony wrogo. Harold zamierzał jeszcze odwiedzić księdza katolickiego, ale wcześniej wydarzyło się coś ciekawego. Otóż jedną z broszur dał samoańskiemu policjantowi, który eskortował go do gubernatora. Po kilku dniach Harold zapytał policjanta, czy mu się spodobała.

Ten odpowiedział łamaną angielszczyzną: „Mój szef [prokurator] powiedział: ‚Idź do swojego księdza [katolickiego] i zapytaj, czy to dobra książka’. Więc ja siadam pod drzewem i czytam. Ona jest bardzo dobra, ale wiem — jak pokażę księdzu, on powie: ‚Niedobra książka’. No to ja mówię szefowi, ‚Mój ksiądz mówi: „Bardzo dobra książka”’”.

Później prokurator zaprosił Harolda do swego biura i zaczął wertować broszurę, a Harold objaśniał mu jej treść. Po chwili prokurator gdzieś zadzwonił i wydał zezwolenie na rozpowszechnianie tej publikacji. W rezultacie prawie wszystkie broszury przywiezione przez Harolda zostały udostępnione Samoańczykom.

[Ramka na stronie 76]

Tradycyjna kultura samoańska

W roku 1847 misjonarz Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego George Pratt napisał o Samoańczykach, że „są na wyspach polinezyjskich — a może i na całym świecie — najbardziej wymagający, jeśli chodzi o dobre obyczaje”. Tradycyjna kultura samoańska, nazywana faa Samoa („po samoańsku”), opiera się na skomplikowanym zbiorze norm i wywiera przemożny wpływ na każdą dziedzinę życia.

Szczególną wagę przywiązuje się do „darzenia szacunkiem, a nawet czcią każdego, kto stoi wyżej w hierarchii” — informuje książka Samoan Islands (Archipelag Samoa). Dowodem takiego poważania jest troska o nienaganne maniery, posługiwanie się odpowiednim słownictwem, a także lojalność w stosunku do członków rodziny oraz przywiązanie do stron rodzinnych. Dla większości Samoańczyków jest rzeczą nie do pomyślenia odstąpienie od miejscowych zwyczajów bądź religii przodków.

Głową rodu jest matai, strażnik tych tradycji, nadzorujący bieg codziennych spraw jednej lub kilku spokrewnionych grup rodzinnych. Matai reprezentuje swoich krewnych podczas posiedzeń rady wiejskiej. Żąda całkowitego posłuszeństwa, które może wymusić karami grzywny bądź chłosty, a nawet wydaleniem ze społeczności. Co ciekawe, w pewnej wsi matai ukarał grzywną duchownego, który nakłonił chłopców do rzucania kamieniami w Świadków Jehowy.

We wsi bywa przeważnie od 10 do 50 matai. Większość z nich zostaje wybrana przez rodziny wielopokoleniowe (aiga), ale niektórzy otrzymują ten urząd dziedzicznie. Wśród matai istnieje struktura hierarchiczna. Na przykład każda miejscowość ma swojego alii — wodza, który przewodniczy posiedzeniom rady wiejskiej. Inny wódz, tulafale (mówiący wódz), dba o przestrzeganie ceremoniału. Jednak nie wszyscy matai zajmują się sprawami politycznymi bądź religijnymi. Niektórzy poprzestają na troszczeniu się o sprawy rodzinne, takie jak zarządzanie rodowymi gruntami — to oni decydują, jak nimi gospodarować.

[Ramka i ilustracja na stronie 79]

„Człowiek Jehowy”

SAUVAO TOETU

URODZONY 1902 rok

CHRZEST 1954 rok

Z ŻYCIORYSU Pierwszy mieszkaniec Faleasiu, który został Świadkiem Jehowy. Później na jego posesji zbudowano Salę Królestwa. Opowiada syn, Tafiga Sauvao

W ROKU 1952 odwiedził nas w Faleasiu jeden z kuzynów mojego ojca, mieszkający w Apii. Utrzymywał kontakty ze Świadkami Jehowy i chciał porozmawiać z ojcem o Biblii. Do dyskusji przyłączyło się kilku naszych krewnych z Faleasiu. Rozmowy trwały od soboty rano do popołudnia w poniedziałek, a dyskutanci zrobili sobie w tym czasie tylko jedną godzinną przerwę na sen. Podobne debaty były kontynuowane przez następne cztery weekendy, po czym ojciec oświadczył: „Moja ciekawość została zaspokojona. Odnalazłem prawdę”. Inni członkowie naszej rodziny też zostali Świadkami Jehowy, w tym szwagier ojca — Finau Feomaia z rodziną.

Ojciec natychmiast zaczął rozgłaszać dobrą nowinę. Zbulwersowało to krewnych, którzy dotychczas uznawali go za gorliwego adwentystę. Szydzili z niego, że jest „człowiekiem Jehowy”. W rzeczywistości był to wspaniały komplement. Ojciec, chociaż niedużego wzrostu, miał mężne serce, jasny umysł i dar przekonywania. Umiejętnie bronił swych wierzeń. Z biegiem czasu z naszej małej grupki powstał zbór. Był to drugi zbór utworzony w Samoa.

[Ramka i ilustracja na stronie 83]

Wierny mimo słabego zdrowia

FAGALIMA TUATAGALOA

URODZONY 1903 rok

CHRZEST 1953 rok

Z ŻYCIORYSU Nie przyjął prestiżowego urzędu matai, gdyż wolał zostać pionierem stałym.

MIMO kłopotów ze wzrokiem i deformacji stopy Fagalima przez wiele lat usługiwał jako pionier specjalny, głosząc dobrą nowinę wzdłuż i wszerz Samoa. Pewnego razu pełnił służbę kaznodziejską z nadzorcą podróżującym i ten zauważył, że Fagalima płynnie czyta wersety biblijne bez okularów. Zapytał go, czy może wzrok mu się poprawił. Fagalima odpowiedział, że zgubił okulary i cytuje Biblię z pamięci.

Chcąc uczestniczyć w zgromadzeniu na Fidżi, Fagalima przez cztery tygodnie pracował na wyspie Upolu przy zbiorze orzechów kokosowych. Pomimo trudności z chodzeniem brał po 15 orzechów naraz i zanosił je w miejsce oddalone o przeszło 3 kilometry. Tam rozłupywał je, a wydobyty miąższ suszył i sprzedawał. Za zarobione pieniądze zamierzał kupić bilet na Fidżi. Niestety, w Apii okazało się, że bilety zdrożały i brakuje mu pieniędzy. Jednak Fagalima wcale nie narzekał na swój los, nie zniechęcił się ani nie prosił nikogo o pomoc — po prostu wrócił na plantację, żeby zarobić brakującą sumę. Postąpił tak, bo chciał być na zgromadzeniu, chociaż przypuszał, że program zostanie przedstawiony w dwóch niezrozumiałych dla niego językach. Jak bardzo się ucieszył, kiedy po przyjeździe na Fidżi dowiedział się, że większa część programu będzie przedstawiona w jego ojczystym języku!

[Ramka i ilustracja na stronie 87]

„Cieszył mnie każdy dzień”

RONALD SELLARS

URODZONY 1922 rok

CHRZEST 1940 rok

Z ŻYCIORYSU Ronald i jego żona Olive (Dolly) przyjechali do Samoa w roku 1953 jako pionierzy specjalni. W roku 1961 Ron ukończył szkołę misjonarską Gilead. Obecnie w dalszym ciągu usługuje w charakterze pioniera specjalnego w Samoa Amerykańskim.

KIEDY rząd Samoa odmówił nam przedłużenia wiz, przeprowadziliśmy się do Samoa Amerykańskiego. Przypłynęliśmy promem i o trzeciej nad ranem zeszliśmy na opustoszałe nabrzeże portu Pago Pago. Byliśmy w tym kraju jedynymi głosicielami dobrej nowiny, a cały nasz majątek stanowiło 12 dolarów. Przed południem znaleźliśmy kwaterę. Życzliwie udostępnił nam ją ojciec pewnego mężczyzny, z którym wcześniej studiowaliśmy Biblię. Spaliśmy za kotarą w rogu jego jednoizbowego domku. Chcieliśmy znaleźć jakieś niezależne lokum, lecz przede wszystkim od razu przystąpiliśmy do głoszenia dobrej nowiny. Zaczęliśmy od sąsiedniego domu.

Po kilku tygodniach wynajęliśmy spore mieszkanie nad sklepem wielobranżowym w Fagatogo. Miało ono tę zaletę, że z okna roztaczał się wspaniały widok na malowniczy port Pago Pago, było jednak zupełnie puste. Brat Knorr powiedział nam kiedyś: „Na Pacyfiku raczej nie liczcie na luksusy. Może nawet przyjdzie wam spać na kartonach po literaturze”. I nie pomylił się! Upłynęło sporo miesięcy, zanim stać nas było na sprawienie sobie łóżka, stołu i krzeseł. Ale i tak byliśmy zadowoleni, że mamy miejsce, które możemy nazywać domem.

Niestety, moja ukochana żona zmarła w roku 1985, lecz ja w dalszym ciągu przez większość dni w tygodniu uczestniczę w głoszeniu dobrej nowiny. Kiedy myślę o życiu spędzonym w służbie pionierskiej i misjonarskiej, to mogę śmiało powiedzieć, że z tych przeszło 50 lat cieszył mnie każdy dzień!

[Ramka i ilustracja na stronie 88]

„Wzbudzili we mnie miłość do Jehowy”

WALLACE PEDRO

URODZONY 1935 rok

CHRZEST 1955 rok

Z ŻYCIORYSU Pierwszy mieszkaniec Samoa Amerykańskiego, który został Świadkiem Jehowy. Ze swą żoną Caroline podjął służbę pionierską. Później przyszły na świat dzieci i Pedrowie zajęli się ich wychowaniem. Obecnie działają w zborze w Seattle (stan Waszyngton, USA).

KIEDY zacząłem studiować Biblię, a potem głosić dobrą nowinę, rodzina wyrzuciła mnie z domu. Nie miałem nic prócz tego, w co byłem ubrany. Musiałem przenocować na plaży. Modliłem się do Jehowy o odwagę — żebym mógł służyć Mu niezależnie od konsekwencji.

Gdy nazajutrz przyszedłem do biblioteki szkolnej, niespodziewanie zjawił się tam brat Paul Evans. Wyczuwając, że coś jest nie w porządku, powiedział: „Chodźmy porozmawiać do domu misjonarskiego”. Misjonarze życzliwie przyjęli mnie pod swój dach i jeszcze w tym samym roku zostałem ochrzczony.

Po ukończeniu szkoły średniej współpracowałem z misjonarzami jako pionier. Później ożeniłem się z Caroline Hinsche, gorliwą pionierką z Kanady pełniącą służbę na Fidżi, i wspólnie rozpoczęliśmy specjalną służbę pionierską w Samoa Amerykańskim.

Tymczasem w sposobie myślenia moich rodziców stopniowo zachodziły zmiany. Ojciec przed śmiercią zaczął studiować Biblię, a mama w wieku 72 lat przyjęła chrzest. Jestem bardzo wdzięczny misjonarzom za danie mi odpowiedniego przykładu. Wzbudzili we mnie miłość do Jehowy, z której czerpię siły po dziś dzień!

[Ramka i ilustracje na stronach 91, 92]

Wytrwałość wydaje owoce

PAUL EVANS

URODZONY 1917 rok

CHRZEST 1948 rok

Z ŻYCIORYSU Przeszło 40 lat Paul i jego żona Frances byli misjonarzami w Samoa oraz w Samoa Amerykańskim.

KIEDY w roku 1957 rozpoczynaliśmy służbę w obwodzie, niełatwo było odwiedzić Samoa, ponieważ miejscowy rząd próbował odciąć tamtejszych Świadków od zagranicznej pomocy. Turyści i inni przyjeżdżający musieli nawet podpisywać oświadczenie, że podczas pobytu tutaj nie będą zajmować się prozelityzmem. Toteż gdy jako nadzorca podróżujący po raz pierwszy przybyłem do Samoa, poprosiłem pracownika urzędu imigracyjnego o wyjaśnienie, co mam rozumieć przez „prozelityzm”. Był trochę zbity z tropu, więc dodałem:

„Załóżmy, że jest pan katolikiem; przyjechał pan do innego kraju i poszedł do kościoła. Gdyby pana poproszono, żeby pan wstał i powiedział kilka słów, czy mógłby pan to zrobić?”

„Każdy powinien mieć do tego prawo” — przytaknął.

„Otóż jak się pan orientuje, Świadkowie Jehowy odwiedzają ludzi, by głosić im biblijne orędzie. Więc jeśli moi przyjaciele poproszą mnie, żebym wyruszył z nimi do takiej służby, to czy mógłbym pójść?”

„Raczej tak”.

„Ale jeżeli w jakimś domu ktoś mnie o coś zapyta, to czy mogę mu odpowiedzieć?” — dociekałem.

„Nie widzę przeszkód”.

„No to świetnie. Przynajmniej wiem, co mam robić” — ucieszyłem się.

Kiedy po udanej wizycie w obwodzie opuszczałem Samoa, spytałem tego urzędnika, czy nie dotarły do niego jakieś negatywne uwagi co do naszego pobytu.

„Nie było żadnych skarg” — odpowiedział. „Wszystko w porządku”.

„A jak najlepiej można by było uzyskać pozwolenie na następny przyjazd?” — zapytałem.

„Niech pan nie załatwia tego w urzędzie imigracyjnym” — doradził. „Proszę napisać na mój prywatny adres, a ja już dopilnuję, żeby wydano panu pozwolenie”.

Skorzystaliśmy z jego rady i jeszcze kilka razy udało nam się odwiedzić Samoa.

Niestety, następcy tego urzędnika nie byli równie życzliwi, toteż nadzorcy podróżujący nie mieli już później wstępu do Samoa. Taka sytuacja trwała aż do roku 1974, kiedy to rząd przyznał nam obojgu status misjonarzy. Nasza cierpliwość i wytrwałość została w końcu nagrodzona.

[Ilustracja]

Frances i Paul Evansowie

[Ramka na stronie 97]

Język krasomówców

Miękki, śpiewny ton samoańskiej mowy jest miły dla ucha. Jak jednak zauważył Fred Wegener, „wiele tamtejszych słów można odebrać jako bezładną mieszaninę samogłosek, toteż misjonarzom, którzy chcą opanować tę mowę, potrzeba niestrudzonych ćwiczeń (faata‘ita‘iga) oraz ciągłych zachęt (faalaeiauina)”.

Istotną rolę w kulturze samoańskiej odgrywa krasomówstwo i posługiwanie się przysłowiami. Wodzowie (matai) oraz mistrzowie oracji (tulafale — „mówiący wodzowie”) z upodobaniem cytują Biblię i w sytuacjach oficjalnych sięgają po wyszukane słownictwo. Wielka dbałość o to, by w określonych okolicznościach formułować myśli w sposób staranny, a nawet podniosły, uchodzi u Samoańczyków za tradycyjny przejaw dobrego wychowania. Wyjątkowo skomplikowany i uprzejmy jest również język zwany tautala lelei, którym Samoańczycy posługują się, mówiąc o Bogu, o wodzach, o ludziach postawionych wysoko w hierarchii albo o zagranicznych gościach. Natomiast na co dzień lub wtedy, gdy mówią o sobie, używają o wiele swobodniejszego, potocznego języka (tautala leaga).

W języku samoańskim występują specjalne określenia akcentujące godność. Używa się ich w oficjalnych rozmowach, dyskusjach o sprawach szczególnej wagi oraz o Biblii. Chodzi o to, by nikogo nie urazić. Geoffrey Jackson, członek Ciała Kierowniczego, który był kiedyś misjonarzem w Samoa, wyjaśnia: „Ponieważ uprzejmość i grzeczność są nader istotną cechą tego języka, ważne jest, by głosząc Samoańczykom dobrą nowinę, traktować ich z taką kurtuazją, z jaką odnosimy się do osób najwyżej postawionych, natomiast o sobie mówić skromnie, używając słownictwa potocznego”.

[Ramka i ilustracja na stronie 99]

‛Żal nam było stamtąd odjeżdżać’

ROBERT BOIES

URODZONY 1942 rok

CHRZEST 1969 rok

Z ŻYCIORYSU W latach 1978-1986 Robert i jego żona Elizabeth byli misjonarzami na archipelagu Samoa.

PO PRZYBYCIU do Samoa Amerykańskiego zauważyliśmy, że ludziom bardzo podoba się to, że chcemy opanować ich mowę. Byli wyrozumiali dla naszych potknięć językowych. Pewnego razu posłużyłem się wersetem z Objawienia 12:9, chcąc wyjaśnić, jaki wpływ na świat wywiera Szatan. Ale ponieważ po samoańsku diabeł to tiapolo, a cytryna tipolo, więc pomyliłem te tak podobne słowa i powiedziałem, że cytryna została wyrzucona z nieba i teraz zwodzi wszystkich mieszkańców ziemi, ale Jehowa wkrótce ją unicestwi. Oczywiście zarówno mój rozmówca, jak i towarzyszący mi misjonarz serdecznie się uśmiali.

Innym razem wyrecytowałem pewnej kobiecie wstęp wyuczony na pamięć, ale ona — jak się potem okazało — zdołała zrozumieć tylko krótki komentarz do Objawienia 21:4. Mimo to odniosła wrażenie, że przyszedłem do niej z ważną misją, więc poszła po swoją Biblię i odczytała wskazany urywek. Ten jeden werset tak zapadł jej w serce, że przyjęła naszą propozycję studiowania Biblii i w rezultacie oddała swe życie Jehowie. Również jej dzieci zostały Świadkami Jehowy.

Z biegiem czasu udało się nam zadowalająco opanować samoański. Na wyspach przeżyliśmy wiele niezapomnianych chwil, lecz ze względu na kłopoty ze zdrowiem musieliśmy wracać do Stanów Zjednoczonych. Bardzo nam było żal stamtąd odjeżdżać.

[Ramka i ilustracja na stronach 101, 102]

„Na pogrzeb przyszło całe miasto”

Pogrzeb Freda Williamsa w latach pięćdziesiątych minionego wieku niewątpliwie można zaliczyć do największych uroczystości żałobnych, jakie kiedykolwiek odbyły się w Apii. Fred, powszechnie zwany Kapitanem, był zahartowanym w trudach emerytowanym marynarzem. Jego żona od lat była Świadkiem Jehowy. Fred pływał po wszystkich oceanach świata i stał się postacią słynną na południowym Pacyfiku. Miał na koncie niejeden wyczyn. Kiedyś jego statek rozbił się o rafy i Kapitan z załogą musiał przesiąść się na otwartą łódź ratunkową. Nie mając prawie nic do jedzenia, rozbitkowie pokonali przeszło półtora tysiąca kilometrów i dotarli do bezpiecznego miejsca.

Kapitan był zdania, że religijność większości ludzi jest obłudna. A jednak ten niegdyś zapalony pokerzysta i wielbiciel whisky zgodził się studiować Biblię z Billem Mossem i w końcu został gorliwym Świadkiem. Przyjmując chrzest, Kapitan był już prawie niewidomy i obłożnie chory. Mimo to nie przepuścił żadnej okazji, by porozmawiać na temat swych wierzeń. Sposobności nie brakowało, gdyż odwiedzało go wielu znajomych, w tym liczni przedstawiciele duchowieństwa.

W testamencie ten stary marynarz zażyczył sobie, żeby jego pogrzeb zorganizowali Świadkowie Jehowy i żeby pochowano go w morzu. „Wyglądało to tak, jakby na pogrzeb przyszło całe miasto” — pisze Girlie Moss. „O jego śmierci nadano komunikat przez radio, a na znak żałoby wiele instytucji i firm w Apii opuściło flagi do połowy masztów”. W pogrzebie oprócz Świadków wzięło udział mnóstwo innych osób — prawników, nauczycieli, dostojników kościelnych i biznesmenów.

Zgromadzeni z dużym zainteresowaniem wysłuchali przemówienia Billa Mossa, który powołując się na liczne wersety biblijne, wyjaśnił, czym będzie zmartwychwstanie w ziemskim raju. Girlie opowiada: „Z ogromną serdecznością myślałam o Kapitanie, bo dzięki jego postępowaniu tyle osób, z którymi tak trudno porozmawiać przy drzwiach, mogło na pogrzebie usłyszeć orędzie biblijne. Przypomniał mi się Abel, który ‚chociaż umarł, wciąż jeszcze mówi’ (Hebr. 11:4). Pogrzeb Kapitana sprawił, że mnóstwo ludzi dowiedziało się o obietnicach Bożych”.

Po okolicznościowym przemówieniu wygłoszonym w domu Kapitana trumnę przewieziono do portu. Karawanowi towarzyszyło ponad 50 samochodów. Oto dalsza relacja Girlie: „Na nabrzeże wyległ taki tłum, że przejście do łodzi musiała nam utorować policja. Wraz z rodziną zmarłego, wysokim komisarzem i znanymi osobistościami wsiedliśmy na jacht Aolele (co znaczy „unoszący się obłok”) i wypłynęliśmy w morze”. Nazwa jachtu okazała się bardzo trafna, bo na rozkołysanych falach unosił się jak korek. Bill musiał z całych sił przywrzeć do masztu, a wiatr wściekle szarpał jego ubraniem oraz kartkami Biblii. W końcu jakoś udało mu się odczytać biblijną obietnicę, że ‛morze wyda umarłych, którzy się w nim znajdują’, i pomodlić się (Obj. 20:13). Następnie szczelnie owinięte i obciążone zwłoki Kapitana spuszczono w kłębiącą się topiel Pacyfiku, tak przezeń ukochanego. Ten pogrzeb długo jeszcze wspominano, co nastręczało liczne okazje do dzielenia się z ludźmi prawdą biblijną.

[Ilustracja]

„Kapitan” Fred Williams przed chrztem

[Ramka i ilustracja na stronach 109, 110]

„Tyle razy wracaliśmy”

FRED WEGENER

URODZONY 1933 rok

CHRZEST 1952 rok

Z ŻYCIORYSU Wraz z żoną Shirley pełni służbę w samoańskim Betel. Fred jest członkiem Komitetu Kraju.

W ROKU 1956, zaraz po ślubie, przeprowadziliśmy się z Australii do Samoa Amerykańskiego, gdzie pracowaliśmy jako pionierzy specjalni. Początkowo skierowano nas do Lauli‘i, wsi położonej niedaleko wschodniego wejścia do portu Pago Pago. Zamieszkaliśmy w zrujnowanej chatce bez drzwi, okien, sufitu i bieżącej wody. Gdy tylko doprowadziliśmy mieszkanie do stanu używalności, przybył nam lokator — Wallace Pedro, młody Samoańczyk wyrzucony z domu przez rodziców wrogo nastawionych do Świadków Jehowy. Wallace zaczął współpracować z nami jako pionier.

Dwa lata później zostaliśmy zaproszeni do Szkoły Gilead, a następnie skierowani jako misjonarze na Tahiti. Byliśmy tam jednak bardzo krótko. Władze nie udzieliły nam pozwolenia na dłuższy pobyt i w bardzo „uprzejmym” liście poinformowały, że mamy wsiąść w pierwszy odlatujący stąd samolot. Wróciliśmy do Samoa Amerykańskiego i zamieszkaliśmy w domu misjonarskim w Fagatogo (w pobliżu Pago Pago), gdzie zastaliśmy Frances i Paula Evansów oraz Dolly i Rona Sellarsów. Na starym powielaczu ustawionym na stole w jadalni odbijałem Strażnicę Naszą Służbę Królestwa po samoańsku. W roku 1962 zostałem nadzorcą obwodu i zacząłem z Shirley odwiedzać zbory. Nasz pierwszy obwód obejmował większość wysp południowego Pacyfiku — między innymi Fidżi, Kiribati, Niue, Samoa, Samoa Amerykańskie, Tonga, Tuvalu, Vanuatu i Wyspy Cooka.

Kiedy po ośmiu latach urodził nam się syn Darryl, zamieszkaliśmy w Samoa Amerykańskim. Usługiwałem w charakterze pioniera specjalnego, a Shirley przez większą część czasu pracowała jako tłumaczka literatury biblijnej na język samoański.

Dorabiałem sobie wtedy, pomagając pewnemu bratu, który był poławiaczem ślimaków morskich. Pewnego razu płynęliśmy jego małą motorówką, a tu raptem zepsuł się silnik. Przez cztery dni dryfowaliśmy po morzu, pokonując setki kilometrów. Zanim nas uratowano, przeżyliśmy silny sztorm, minęły nas 32 statki i ledwie uniknęliśmy zderzenia z potężnym kontenerowcem. Niedługo później okazało się, że Shirley spodziewa się drugiego dziecka, więc w roku 1974 podjęliśmy niełatwą decyzję wyjazdu do Australii, gdzie przyszła na świat Tamari.

W następnych latach nieraz marzyliśmy o tym, by wrócić do Samoa, toteż nie posiadaliśmy się z radości, gdy w roku 1995 zaproszono nas z córką do służby w samoańskim Betel. Rok później otrzymaliśmy inne zadanie: po 26-letniej przerwie ponownie zacząłem z żoną odwiedzać zbory jako nadzorca obwodu. Co to była za radość znów współpracować z wieloma znajomymi braćmi, którzy od lat wiernie pełnili służbę w Samoa, Samoa Amerykańskim oraz w Tonga! (3 Jana 4).

Obecnie z żoną, córką i zięciem Hideyuki Motoi usługuję w samoańskim Betel. Bardzo się cieszymy, że tyle razy wracaliśmy do Samoa.

[Ramka i ilustracja na stronach 113, 114]

„Jehowa odpowiada na moje modlitwy”

FAIGAAI TU

URODZONA 1932 rok

CHRZEST 1964 rok

Z ŻYCIORYSU W latach 1965-1980 pełniła służbę pionierską na wyspach Upolu i Savaii. Obecnie mieszka na Savaii.

URODZIŁAM SIĘ z poważną deformacją stóp, dlatego mam duże trudności z chodzeniem.

Gdy zetknęłam się z prawdą biblijną, od razu zapadła mi głęboko w serce. Chciałam uczestniczyć w zebraniach zborowych, ale żeby na nie dotrzeć, trzeba było iść twardą, kamienistą drogą, co wydawało mi się niemożliwością. Wzięłam się jednak na sposób i z gumowych sandałów robiłam sobie specjalne buty, w których łatwiej mi się było poruszać.

Wkrótce po chrzcie zgłosiłam się do służby pionierskiej. Przez dziewięć lat pełniłam ją na wyspie Upolu, po czym przeprowadziłam się do siostry i szwagra, którzy mieszkali na wyspie Savaii, gdzie potrzeba było więcej głosicieli Królestwa. Działałam tam jako pionierka specjalna, a w służbie towarzyszyła mi siostrzenica, Kumi Falema‘a.

Kumi i ja co tydzień jeździłyśmy autobusem z miejscowości Faga do niewielkiej wsi Lata, położonej na zachodnim wybrzeżu Savaii. Studiowałyśmy tam Biblię z pewną kobietą, po czym szłyśmy na piechotę 8 kilometrów do wsi Taga, gdzie studiowałyśmy z inną zainteresowaną. Spędzałyśmy u niej noc, a rano wracałyśmy autobusem do Fagi. I tak było mniej więcej przez dwa lata. Ku naszej radości obie zostały gorliwymi Świadkami Jehowy, podobnie ich najbliżsi.

Po jakimś czasie moi krewni wyjechali z Savaii, ale ja pozostałam w Fadze, żeby opiekować się małą grupką sióstr i zainteresowanych kobiet. Prowadziłam cotygodniowe studium Strażnicy oraz zborowe studium książki i organizowałam służbę kaznodziejską od domu do domu. Raz w miesiącu odwiedzał nas pewien starszy z Apii i przewodniczył na jednym z niedzielnych zebrań. Wódz wsi zakazał nam śpiewania pieśni Królestwa, więc tylko głośno czytaliśmy ich słowa. Pięć lat później nasza mała grupka powiększyła się o małżeństwo misjonarzy — byli to Tenisia i Leva Faai‘u z Nowej Zelandii. Potem dołączyli jeszcze inni. Obecnie na Savaii działają dwa prężne zbory: w Fadze oraz w Tadze.

Nie wyszłam za mąż, ale bardzo lubię dzieci i zawsze się nimi otaczam. Zdarzało się nawet, że u mnie mieszkały. A jeśli chodzi o moje „duchowe dzieci”, to mnóstwo radości dawało mi obserwowanie, jak robią postępy i opowiadają się po stronie Jehowy.

Obecnie jestem już niemłoda i nie mogę chodzić od drzwi do drzwi. Chociaż prowadzę studia biblijne u siebie w domu i rozmawiam o Królestwie z ludźmi, których spotykam w szpitalu, jakiś czas temu poczułam się zniechęcona swoimi ograniczeniami, toteż błagałam Jehowę, żeby mi pomógł robić więcej. I wtedy misjonarze z mojego zboru nauczyli mnie głosić dobrą nowinę przez telefon. Gdy myślę o swoim życiu, nie mam wątpliwości, że Jehowa naprawdę odpowiada na moje modlitwy.

[Ramka i mapa na stronie 118]

Wczoraj, dziś i jutro

Ludność Samoa i Tonga nastawia zegarki na tę samą godzinę, ale co do daty, Tonga o cały dzień wyprzedza Samoa! Dlaczego? Samoa i Tonga oddzielone są od siebie międzynarodową linią zmiany daty — Tonga znajduje się po jej zachodniej stronie, a Samoa po wschodniej. Dlatego choć odległość między nimi jest niewielka, Tonga należy do państw, które w pierwszej kolejności obchodzą doroczną Pamiątkę śmierci Chrystusa, natomiast Samoa przystępuje do tych obchodów jako jeden z ostatnich krajów.

[Mapa]

[Patrz publikacja]

\

\

\

\

\ SAMOA

| 19.00

| środa

|

|

|

|

|

TONGA |

19.00 | OCEAN SPOKOJNY

czwartek |

|

|

Międzynarodowa | linia zmiany daty

|

| NIUE

|

|

|

|

|

|

|

|

[Ramka i ilustracje na stronach 123, 124]

Tłumaczenie Biblii, które nie zataja imienia Bożego

W roku 1884 misjonarze chrześcijaństwa dokonali tłumaczenia Pisma Świętego na język samoański. Przekład ten w Pismach Hebrajskich zachowuje imię Jehowa. Również w Chrześcijańskich Pismach Greckich cztery razy pojawia się skrócona forma imienia Bożego — w słowie Aleluia, co znaczy „wysławiajcie Jah” (Obj. 19:1-6). Niestety, w roku 1969 ukazała się zrewidowana edycja tego przekładu, w której imię to prawie wcale nie występuje. Usunięto je z całej Biblii z wyjątkiem jednego miejsca, gdzie pozostało prawdopodobnie przez niedopatrzenie tłumaczy! (Wyjścia 33:14). Decyzją władz kościelnych imię to zniknęło również ze śpiewników religijnych, a wiernych zniechęca się do wymawiania go.

Dlatego Samoańczycy ceniący Słowo Boże bardzo się ucieszyli, gdy w listopadzie 2007 roku opublikowano samoańską wersję Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata. To dokładne, przystępne tłumaczenie natchnionego tekstu na język samoański zawiera imię Boże wszędzie tam, gdzie pierwotnie się znajdowało. Geoffrey Jackson, były misjonarz w Samoa, a obecnie członek Ciała Kierowniczego, ogłosił wydanie tego przekładu na specjalnym zgromadzeniu zorganizowanym w Apii dla krajów wyspiarskich.

Transmitowane przez telewizję wystąpienie brata Jacksona wzbudziło duże zainteresowanie społeczeństwa. Ludzie dzwonili do samoańskiego Betel z prośbą o przysłanie im tej Biblii. Pewien wyższy urzędnik państwowy poprosił o dziesięć egzemplarzy, które zamierzał dać swoim współpracownikom. Dyrektor szkoły zamówił pięć egzemplarzy, żeby na koniec roku szkolnego wręczyć je w nagrodę najlepszym uczniom.

W pochlebnej ocenie nowego tłumaczenia często podkreśla się jego dokładność, umożliwiającą lepsze zrozumienie tekstu biblijnego. Przekład Nowego Świata pomaga wyjaśnić, dlaczego tak ważne jest używanie imienia Boga. Finau Finau, pionier specjalny usługujący w miejscowości Vailele na wyspie Upolu, posłużył się modlitwą „Ojcze nasz”, żeby wytłumaczyć to zagadnienie pewnej kobiecie.

Po przeczytaniu Mateusza 6:9 brat Finau zapytał: „Czyje imię pani zdaniem ma być uświęcone?”

„Imię Pańskie” — odpowiedziała.

„Jednak w Liście 1 do Koryntian 8:5 czytamy, że jest wielu ‚bogów’ i wielu ‚panów’” — zauważył Finau. „Jak to możliwe, żeby Bóg miał na imię Pan, skoro tylu fałszywych bogów też nazywanych jest panami?”.

Następnie pokazał jej imię Jehowa i wyjaśnił, że religie chrześcijaństwa usunęły to imię ze swoich przekładów Biblii. Żeby uzmysłowić jej, czym jest takie postępowanie, dodał: „Proszę sobie wyobrazić, że ktoś usiłowałby usunąć lub zmienić pani rodowe nazwisko. Jak by się pani czuła?”

„Byłabym oburzona” — odpowiedziała.

„No właśnie”, podsumował Finau, „i podobne uczucia wzbudzają w Jehowie ci wszyscy, którzy z Jego Księgi próbują usunąć Jego własne imię”.

[Ilustracja]

Samoańska edycja „Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata”

[Ramka i ilustracje na stronach 126, 127]

„Jehowa pobłogosławił mi stokrotnie”

LUMEPA YOUNG

URODZONA 1950 rok

CHRZEST 1989 rok

Z ŻYCIORYSU Córka byłego premiera, pełni w Apii stałą służbę pionierską.

URODZIŁAM SIĘ i dorastałam na wyspie Savaii jako córka bogatego biznesmena i polityka. Ponieważ ojciec miał wielką plantację kakaowców i zatrudniał około 200 robotników, prasa samoańska nazwała go baronem kakaowym. Przez kilka lat był też premierem Samoa.

Miałam dziesięcioro rodzeństwa. Tato nie był zbyt religijny, ale mama uczyła nas podstawowych prawd biblijnych. Kiedy umarła, niezmiernie za nią tęskniłam. Dlatego gdy misjonarka Judy Pritchard dokładniej opowiedziała mi o zmartwychwstaniu, perspektywa ujrzenia mamy wprawiła mnie w wielki zachwyt.

Zasypywałam Judy pytaniami, a ona na wszystkie odpowiadała na podstawie Pisma Świętego. Zaproponowała mi wspólne studiowanie Biblii. Wkrótce zaczęłam również uczęszczać na zebrania Świadków Jehowy.

Początkowo mój mąż Steve, będący diakonem w naszym kościele, nie życzył sobie, żebym kontaktowała się ze Świadkami. Zaprowadził mnie do kilku duchownych, którzy próbowali mnie zniechęcić do chodzenia na zebrania, nic to jednak nie dało. Z inicjatywy męża omówiliśmy też tę sprawę z moim ojcem, który doradził mi tylko tyle, żebym spotykała się ze Świadkami gdzieś poza domem. Jeśli chodzi o moje rodzeństwo, bracia i siostry mieli mi za złe zmianę religii i wyśmiewali się ze mnie. Mimo to nie zrezygnowałam z poznawania prawdy.

Kiedy w końcu wyruszyłam do służby kaznodziejskiej, zaraz w pierwszym domu trafiłam na ministra, członka gabinetu mojego ojca. Bywał często na politycznych zebraniach u ojca i dobrze mnie znał. Poczułam taką tremę, że próbowałam skryć się za plecami towarzyszącej mi głosicielki. Ludzie byli bardzo zaskoczeni, widząc mnie w tej nowej roli. Pytali, co na to ojciec. Na szczęście tato kierował się rozsądkiem, toteż stawał w obronie moich wierzeń. A nawet od jakiegoś czasu z upodobaniem czytywał Strażnicę Przebudźcie się!.

W końcu jakoś przełamałam strach przed ludźmi i zostałam pionierką stałą. Wiele radości sprawia mi prowadzenie studiów biblijnych. Sporządziłam listę około 50 osób, z którymi mam nadzieję studiować, gdy wygospodaruję na to czas. Jednak najwięcej szczęścia dawało mi zaszczepianie prawdy czwórce moich dzieci. Obecnie moja córka Fotuosamoa i jej mąż Andrew, a także syn Stephen z żoną Aną usługują w samoańskim Betel. Również swojej siostrze Manu pomogłam zostać Świadkiem Jehowy. Nawet mój mąż, który dawniej stawiał opór, teraz studiuje Biblię i przychodzi na zebrania. Nie mam żadnych wątpliwości, że Jehowa pobłogosławił mi stokrotnie.

[Ilustracje]

Po lewej: Fotuosamoa i Andrew Coe; po prawej: Ana i Stephen Youngowie

[Ramka i ilustracja na stronach 129, 130]

Musiałem wybrać: służba dla Jehowy albo zawodowa gra w golfa

LUSI LAFAITELE

URODZONY 1938 rok

CHRZEST 1960 rok

Z ŻYCIORYSU Zrezygnował z zawodowej gry w golfa na rzecz służby pionierskiej.

KIEDY miałem 18 lat, dowiedziałem się, że rodzina mieszkająca po drugiej stronie ulicy zmieniła religię i teraz należy do innego wyznania — do Świadków Jehowy. Zaintrygowany, poszedłem do Siemu Taase, który był głową tej rodziny. Zapytałem, dlaczego Świadkowie posługują się w taki sposób Bożym imieniem Jehowa. Życzliwość Siemu oraz oparta na Biblii argumentacja wywarły na mnie duże wrażenie. Postanowiłem z jego pomocą studiować Biblię i wkrótce zacząłem przychodzić na zebrania Świadków. Gdy dowiedział się o tym mój ojciec, stanowczo zabronił mi spotykania się z nimi. Błagałem, żeby pozwolił mi korzystać z zebrań, ale on nie życzył sobie, bym miał jakikolwiek związek z tą religią. Jednak już następnego dnia nieoczekiwanie zmienił zdanie. Ciocia powiedziała mi później: „Kiedy usnąłeś, w kółko powtarzałeś: ‚Jehowo, błagam Cię, pomóż!’”. Po prostu mówiłem przez sen, na szczęście moje słowa zmiękczyły serce taty.

Jedyne w Samoa pole golfowe znajdowało się też po drugiej stronie ulicy. Chodziłem tam szukać zgubionych piłek. Mogłem je sprzedać i trochę zarobić. Potem nosiłem kije golfowe za królem Malietoą, który wówczas stał na czele państwa. Król uznał, że mam zadatki na dobrego golfistę. Podarował mi swój stary sprzęt do gry w golfa, a nawet przekonał dwóch miejscowych biznesmenów, żeby zgodzili się mnie sponsorować. Miał nadzieję, że dzięki moim osiągnięciom sportowym „o Samoa będzie głośno na świecie”. Bardzo mi to pochlebiało! Wkrótce jednak gra w golfa zaczęła mnie odciągać od służby dla Jehowy i sumienie nie dawało mi spokoju.

Punktem zwrotnym w moim życiu było wygranie otwartych mistrzostw Samoa. Zwyciężyłem wtedy profesjonalistów z wielu krajów. Król był zachwycony. Chciał, żebym wieczorem spotkał się na przyjęciu z wybitnym golfistą amerykańskim. Czułem się niezręcznie. Uświadomiłem sobie, że nastał czas na dokonanie wyboru między golfem a Jehową. Wieczorem nie poszedłem na proponowane spotkanie, lecz wziąłem udział w przygotowaniach do zbliżającego się zgromadzenia obwodowego.

Nic dziwnego, że król wpadł we wściekłość. Ojciec zażądał wyjaśnień, więc podczas długiej rozmowy usiłowałem wykazać mu na podstawie Biblii, dlaczego służenie Jehowie jest dla mnie tak ważne. W końcu ku mojemu zaskoczeniu rozpłakał się i powiedział: „Kiedy miałeś pięć lat, ciężko zachorowałeś i uznano cię za zmarłego. Byliśmy pewni, że nie żyjesz, i właśnie wkładaliśmy cię do grobu, gdy niespodziewanie pszczoła użądliła cię w policzek. Krzyknąłeś i zacząłeś płakać — w samą porę! Dzisiaj zrozumiałem, że po to uniknąłeś śmierci, by zostać świadkiem Boga Jehowy”. Od tamtej rozmowy ojciec nigdy więcej nie próbował zwalczać moich poglądów religijnych.

Potem wyjechałem do Nowej Zelandii. Dziesięć lat spędziłem w służbie pionierskiej — stałej i specjalnej. Ożeniłem się z Robyn, która również była pionierką specjalną. Urodziło się nam troje dzieci. Zamieszkaliśmy w Australii i przez następnych 30 lat pracowałem na cały etat, żeby utrzymać rodzinę. W tym okresie wielu naszym krewnym pomogliśmy poznać prawdę. Często mówiłem Jehowie, że chciałbym znów podjąć służbę pionierską. Ku mojej wielkiej radości marzenie to spełniło się w roku 2004, gdy przeszedłem na emeryturę. Niezmiernie się cieszę, że swoim celem uczyniłem służbę dla Jehowy, a nie zawodową grę w golfa!

[Ramka i ilustracja na stronie 135]

Dobre rezultaty rodzicielskiego szkolenia

PANAPA LUI

URODZONY 1967 rok

CHRZEST 1985 rok

Z ŻYCIORYSU Panapa i jego żona Mareta są pionierami specjalnymi w Samoa.

KIEDY zapisywaliśmy naszego syna Sopę do szkoły podstawowej, wręczyłem dyrektorowi broszurę Świadkowie Jehowy a wykształcenie i wyjaśniłem, jaki jest nasz stosunek do zajęć szkolnych o charakterze religijnym i patriotycznym.

Jednak na drugi dzień Sopa opowiedział nam, że dyrektor zwołał nauczycieli i uczniów i na oczach wszystkich podarł broszurę, po czym zażyczył sobie, by dzieci Świadków Jehowy odśpiewały pewien hymn religijny. Ponieważ odmówiły, kazał im stanąć przed wszystkimi i odśpiewać jakąś pieśń religijną Świadków. Myślał, że dzieci zlękną się i spełnią jego poprzednie żądanie. Ale Sopa zaproponował: „Zaśpiewajmy ‚O dzięki, Jehowo’”. Dał znak i zaczął śpiewać, a wraz z nim reszta dzieci.

Odwaga Sopy wywarła duże wrażenie na dyrektorze. Pochwalił go, a później chciał dowiedzieć się czegoś więcej o naszych wierzeniach. Również kilku innych nauczycieli zainteresowało się prawdą biblijną. Ilekroć dyrektor spotka nas, dopytuje się o Sopę i przesyła mu pozdrowienia. Sopa wciąż robi postępy duchowe. W roku 2005 został ochrzczony.

[Ramka i ilustracja na stronach 138, 139]

„Na zebrania nigdy nie jest za daleko”

VALU LOTONUU

URODZONA 1949 rok

CHRZEST 1995 rok

Z ŻYCIORYSU Razem z sześciorgiem dzieci wędrowała na zebrania do miejscowości odległej o ponad 22 kilometry; w dodatku droga biegła przez góry.

W ROKU 1993 Świadkowie Jehowy zapukali do drzwi mojego domu w miejscowości Lefaga i zaproponowali mi wspólne studiowanie Biblii. Zgodziłam się i wkrótce zaczęłam chodzić z dziećmi na zebrania do Faleasiu, miejscowości znajdującej się po drugiej stronie wyspy w odległości prawie 23 kilometrów.

W dni zebrań wcześniej niż zwykle odbierałam dzieci z lekcji. Niektórzy nauczyciele grozili, że skończy się to wydaleniem dzieci ze szkoły, jednak przekonałam ich, że zebrania odgrywają bardzo ważną rolę w naszym życiu religijnym. Każde dziecko niosło plastikową torbę, a w niej ubranie na zmianę, Biblię, pomoce do jej studiowania oraz śpiewnik. Czasem zabierał nas po drodze autobus, ale częściej szliśmy pieszo.

Gdy docieraliśmy do Sali Królestwa w Faleasiu, bracia witali nas i zapraszali na posiłek. Potem braliśmy prysznic i wkładaliśmy czyste ubrania. A po zebraniu znów czekała nas wędrówka. Droga wiodła przez góry i kiedy osiągaliśmy najwyższy punkt, robiliśmy krótki postój, żeby dzieci trochę się zdrzemnęły. Pilnie wypatrywałam jakiegoś pojazdu, który mógłby nas podwieźć. Zwykle wracaliśmy do domu dobrze po północy. A następnego dnia zrywałam się już przed piątą, by zdążyć na pierwszy autobus jadący do Faleasiu, gdzie byłam umówiona do służby kaznodziejskiej.

Pewnego dnia zostałam wezwana przez miejscowych matai. Naradzie przewodniczył wielki wódz. Zapytali mnie, dlaczego wędruję taki szmat drogi do Faleasiu zamiast uczęszczać do jednego z kościołów w naszej wsi — na przykład do kościoła założonego przez mojego dziadka. Zabronili mi chodzenia na zebrania, ale nie dałam się zastraszyć. Byłam zdecydowana bardziej słuchać Boga niż ludzi (Dzieje 5:29).

Wkrótce sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót. Za nieobecność na wiejskim zgromadzeniu toonai (niedzielna uroczystość z udziałem pastora, diakonów oraz miejscowego matai) rada ukarała mnie grzywną: musiałam dostarczyć pięć świń. Dla matki samotnie wychowującej sześcioro małych dzieci było to wielkie obciążenie finansowe. Mimo wszystko jakoś uiściłam grzywnę. Na szczęście z biegiem czasu mieszkańcy wsi nabrali szacunku dla naszego bezkompromisowego stanowiska i przestali wywierać na nas nacisk.

Przez lata zdobywaliśmy się na ogromny wysiłek, by odbywać tak dalekie podróże na zebrania. Lecz trud nie poszedł na marne. Dziś wszystkie moje dzieci są gorliwymi Świadkami Jehowy; jeden z synów został sługą pomocniczym.

I ja, i dzieci w dalszym ciągu chodzimy na zebrania. Ale nie ma już potrzeby wędrować 23 kilometry do Faleasiu — wystarczy przespacerować się drogą biegnącą obok naszego domu. W 2001 roku właśnie w naszej wsi została wzniesiona piękna Sala Królestwa, która jest miejscem spotkań prężnego zboru. Teraz tym bardziej możemy powiedzieć, że na zebrania nigdy nie jest za daleko!

[Diagram i wykres na stronach 132, 133]

Samoa — WAŻNIEJSZE WYDARZENIA

1930

1931 Do Samoa dociera dobra nowina.

1940

1940 Harold Gill rozpowszechnia broszurę Gdzie są umarli?, pierwszą publikację Świadków Jehowy w języku samoańskim.

1950

1953 W Apii powstaje pierwszy zbór.

1955 Do Samoa Amerykańskiego przyjeżdżają misjonarze, absolwenci Szkoły Gilead.

1955 W Samoa Amerykańskim wyświetlano film Społeczeństwo Nowego Świata w działaniu.

1957 Pierwsze zgromadzenie obwodowe w Samoa Amerykańskim.

1958 Rozpoczyna się tłumaczenie Strażnicy na język samoański.

1959 Pierwsze zgromadzenie obwodowe w Samoa Zachodnim.

1960

1970

1974 Do Samoa przybywają misjonarze. Początki działalności w Tokelau.

1980

1984 W domu misjonarskim w Apii (w Sinamodze) zaczyna funkcjonować Betel.

1990

1991 Przez wyspy przetacza się niszczycielski cyklon Val.

1993 Samoańska Strażnica zaczyna się ukazywać jednocześnie z wydaniem angielskim; oddanie do użytku nowego Domu Betel i Sali Zgromadzeń.

1996 Cotygodniowa audycja radiowa „Odpowiedzi na pytania biblijne”.

1999 Rozpoczyna się realizacja programu budowy Sal Królestwa.

2000

2007 Wydanie samoańskiej wersji Chrześcijańskich Pism Greckich w Przekładzie Nowego Świata.

2010

[Wykres]

[Patrz publikacja]

Liczba głosicieli

Liczba pionierów

700

400

100

1930 1940 1950 1960 1970 1980 1990 2000 2010

[Ilustracja]

Frances i Paul Evansowie

[Mapy na stronie 73]

[Patrz publikacja]

HAWAJE

AUSTRALIA

NOWA ZELANDIA

TOKELAU

Atol Swains

SAMOA

SAMOA AMERYKAŃSKIE

Wyspy Manua

Atol Rose

OCEAN SPOKOJNY

NIUE

Międzynarodowa linia zmiany daty środa

‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐‐

czwartek

TONGA

SAMOA AMERYKAŃSKIE

Tutuila

PAGO PAGO

Petesa

Tafuna

Fagatogo

Lauli‘i

‘Aunu‘u

SAMOA

Savaii

Aopo

Lata

Taga

Faga

Salimu

Fogapoa

Upolu

APIA

Faleasiu

Siusega

Vailele

Lefaga

Vava‘u

APIA

Vaiala

Faatoia

Sinamoga

[Całostronicowa ilustracja na stronie 66]

[Ilustracja na stronie 74]

Pele i Ailua Fuaiupolu — pierwsi Samoańczycy, którzy oddali swe życie Jehowie

[Ilustracja na stronie 81]

Ron i Dolly Sellarsowie chcieli usługiwać tam, gdzie są największe potrzeby, i w roku 1953 przeprowadzili się do Samoa

[Ilustracja na stronie 84]

Richard i Gloria Jenkinsowie w dniu ślubu (w styczniu 1955 roku)

[Ilustracja na stronie 85]

Girlie i Bill Mossowie w drodze na archipelag Samoa

[Ilustracja na stronie 95]

Typowa samoańska chata

[Ilustracja na stronie 100]

Sala Królestwa w Apii — pierwsza w Samoa

[Ilustracja na stronie 107]

Sala Królestwa w Tafunie, Samoa Amerykańskie

[Ilustracja na stronie 115]

Metusela Neru

[Ilustracja na stronie 116]

Saumalu Taua‘anae

[Ilustracja na stronie 131]

Ane Ropati (obecnie Gauld) stanęła po stronie Jehowy w bardzo młodym wieku

[Ilustracje na stronie 141]

Betel w Samoa

Samoański Komitet Kraju: Hideyuki Motoi, Fred Wegener, Sio Taua i Leva Faai‘u